
Nigdy nie ukrywam, jakie cele mi przyświecają, gdy płodzę kolejny tekst, chociaż często zagadkę rozwiązuję po dłuższym czasie. Gdy powstawał KOD napisałem, że znam tych ludzi bardzo dobrze i wiem w jaki sposób funkcjonują dlatego nie wróżę tej akcji żadnej przyszłości. Pisałem na wyrost, by wyrwać chwast przy samej ziemi i prawie miałem rację, ale jedna zmienna sprawiła, że z przypadku powstało coś powtarzalnego. Jak do tego doszło? Chyba wiem i postaram się z grubsza wyjaśnić. W czasach ogłupiałej Matki Kurki korespondowałem z co najmniej czterema obecnymi aktywistami KOD i to z samej czołówki. Byli to sami autsajderzy, którzy wylecieli z sanek i próbowali za wszelką ceną znów się na jakiś bogaty kurs załapać. Śledzili pilnie Internet i zaczepiali każdego, komu udało się zrobić większy szum, bodaj na małą chwilę. Proponowali zorganizowane działanie, budowanie społeczeństwa obywatelskiego i tak dalej i temu podobne frazesy. Pomimo imponującej mnogości pomysłów, nigdy niczego trwałego nie stworzyli. Jedną z przyczyn było pewnie to, że nawet głupia Matka Kurka czuła, że ci ludzie chcą znów wejść na świecznik po plecach naiwnych i maluczkich. W nazwiska i szczegóły nie wchodzę, nie z obawy o kolejne procesy, ale nie chcę w żaden sposób przyczyniać się do rozpoznawalności alimenciarzy. Podzieliłem się osobistym i dość wstydliwym dla mnie doświadczeniem, żeby pokazać grunt, na którym wyrosła cała ta śmieszna „rewolucja”. Patrząc na zjawisko z perspektywy czasu nie powtórzę, że tym razem też się nie udało. O dziwo udało się na tyle, żeby zaistnieć i wyjść poza Internet. Gdzie tkwi źródło tego sukcesu i mojej pomyłki? Prawie na pewno towarzystwo w końcu trafiło na właściwego mecenasa. Dobijali się do rozmaitych drzwi i w końcu natknęli się na potrzebujących, którzy dokładnie takich domorosłych ideologów potrzebowali.
Dowodów nie mam żadnych, jednak trudno mi uwierzyć, że ci „społecznicy” nie mają zagwarantowanych narzędzi medialnych i finansowych, które pozwoliły im zaistnieć. Jeszcze raz wrócę o kilka lat wstecz i odwołam się do własnych doświadczeń. Któregoś pięknego dnia napisał do mnie znany i już nieżyjący gwiazdor Internetu. Zapewniał mnie, że razem możemy sięgnąć gwiazd, bo on ma szerokie kontakty w Onecie i paru innych miejscach. Odmówiłem, jak zawsze i wszystkim, co wynika z mojej wrednej natury indywidualisty, ale teraz widzę jak na dłoni ilu nie odmówiło. Nie ma sensu szukać oryginalności, gdy sprawy się przedstawiają jasno. Odrywani od koryta z samego szczytu świecznika nie mogli sobie zrobić „Ruchu obywatelskiego”, bo wyszliby na większych błaznów niż są rzeczywiście. Potrzebowali do wszczęcia plastikowej rewolucji tak zwanych naturszczyków, jednocześnie musieliby to być ludzie łatwo sterowali, czyli tacy, na których haki znajdą się w wielu teczkach. O przebierańcu w spódnicy słyszała garstka, zresztą do dziś jego rozpoznawalność jest marna. Dokładnie tak samo było z Matką Kurką z dawnych lat, ale dziś to wystarczy za podest dla pani Holland, Kurskiego z Wyborczej i pozostałych Więckiewiczów. Prócz sztucznej rewolucji w obronie koryta, powstała sztuczna aksjologia „ruchu obywatelskiego”. Wszystko narodziło się w wielkim chaosie i zaskoczeniu, stąd też rewolucyjnym hasłem stał się „Trybunał Konstytucyjny”. O czymś takim, jak Trybunał Konstytucyjny przeciętny Polak słyszał dotąd od święta i teraz też nie ma bladego pojęcia, co to jest i z czym to się je.
Nigdzie nie świecie, żadne rewolucje nie walczą w imieniu instytucji, podobnego idiotyzmu, poza twardymi reżimami, nie spotkamy. Mimo wszystko w Polsce pod tak durnym szyldem udało się wyprowadzić na ulicę kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Jakim cudem? Na pewno nie w obronie Trybunału Konstytucyjnego robione są te szopki. Sztuczna aksjologia, na siłę dodane „obrony” fundamentów demokracji i prawa, składają się na rozpaczliwą obronę koryta. W tej batalii o zachowanie wpływów niegdysiejszych wielkich, KOD robi za wynajęte mięso armatnie. Ktoś przygarnął te sieroty pałętające się po Internecie i pozwolił im zaistnieć w roli przywódców, cena żadna i korzyści też niepewne, ale coś trzeba było robić, żeby nie stracić resztek nadziei na zachowanie stanu posiadania. Na dłuższą metę sojusz zgranych z bankrutującymi nie ma większych szans powodzenia i umrze śmiercią naturalną, jak tylko skończą się środki i medialny zasięg. Innymi słowy KOD skończy się odrobinę później niż przypuszczałem.