Quantcast
Channel: Kontrowersje.net - portal niereglamentowany
Viewing all 2645 articles
Browse latest View live

Polski Prezydent na międzynarodowym forum ustawia Niemców! Mnie to rusza!

$
0
0

Co bardziej rozemocjonowani obserwatorzy życia publicznego i politycznego tak w Polsce, jak i na świecie, bardzo często mylą role, treść i formę, które są przypisane do poszczególnych aktorów tego wielkiego teatru. Najczęściej oczekiwania są takie, by polityk wygarnął albo „zaorał”, w takim stylu, jaki znamy z wypowiedzi barwnych postaci. Cejrowski, Kowalski, Braun byli i są dla części krytyków polskiej rzeczywistości idealnymi kandydatami na wielkich politycznych przywódców. Tymczasem wyżej wymienieni i owszem mają swoje zalety, ale jako publicyści, przywódcy mniejszych grup zorganizowanych wokół jakiegoś ważnego społecznego tematu, jednak nigdy nie będą pełnić najwyższych funkcji państwowych. Dzieje się tak dlatego, że polityka, wbrew amatorskim i naiwnym ocenom, to gra aktorska, oszukiwanie i ogrywanie przeciwników, a nie szczerość wypisana na twarzy i prostolinijne sformułowania. Trzeba mieć szczególne predyspozycje i łączyć w sobie sprzeczne cechy charakteru, aby w polityce zasłużyć na tytuł męża stanu. Oczekiwanie od polityka, że powie na jakimkolwiek forum to, co Matka Kurka albo inny komentator opublikuje w Internecie, jest głębokim nieporozumieniem. Osobowości, dowolnej maści i proweniencji, które nie potrafią powstrzymać się przed „wygarnięciem prawdy” są skazane na niszę, co naturalnie nie musi być odczytane jako wada, ale w konkretnym kontekście takie postawy uznać należy za cnotę. Gdy się uporamy z przydzieleniem ról i zachowań naszym oczom ukaże się porządek społeczny i polityczny, o jakim do niedawna można było tylko pomarzyć. Podczas dzisiejszego wystąpienia na konferencji w Monachium, Prezydent Andrzej Duda w politycznych słowach powiedział Niemcom dokładnie tyle, ile od lat było pisane przez wielu. Niemcy od wieków nie słyszały z ust polskiego polityka, że robiąc biznesy z Rosją szkodzą Polsce, szkodzą Ukrainie i całej Europie.

Niejeden Polak oburzy się i spyta, a co niby takiego wielkiego Andrzej Duda zrobił? Powiedział rzecz oczywistą i żadnego heroizmu politycznego w tym nie ma. Zgadza się, pod warunkiem, że zapomnimy o roku 1989 i z małymi przerwami stracimy pamięć, aż do 2015 roku. Przez te lata o podobnych oczywistościach sprawujący w Polsce władzę bali się choćby pomyśleć. Formułowania zarzutów wobec Niemców, w czasie międzynarodowej konferencji, najstarsi górale nie pamiętają. W polskich warunkach polityka krajowa i zagraniczna Kaczyńskiego i Dudy jest absolutnie szokująca – pozytywnie szokująca. Dla mnie te zmiany, o których tak szybko zapominamy i ciągle chcemy więcej, skądinąd słusznie, są niemal spełnieniem marzeń. Przez 8 lat marzyłem, by usłyszeć i zobaczyć polskiego prezydenta mówiącego głosem Polski w interesie Polaków. Przez 8 lat marzyłem, żeby pieniądze Polaków wracały do Polaków, a nie do złodziei na lewe przetargi. W tych i paru innych obszarach dokonały się w ciągu 3 miesięcy radykalne zmiany i jak w mojej naturze nie leży komplementowanie, tak z pełną szczerością oświadczam, że widzę kawał rzetelnej polityki i jestem pod wrażeniem tej nowości.

Przekonanie, że polski polityk ma na uwadze dokładnie te same troski i cele, które sam przywołuję, daje dziwne uczucie, w końcu przyjaźń polityka z obywatelem to jak przeprawa wilka i kozy na drugi brzeg rzeki. Z tego powodu nie bardzo wiem jak się uporać z nowym zjawiskiem, a w takich wypadkach po prostu mówię to, co myślę. Wychodzimy z potężnego bagna, żeby nie powiedzieć dosadniej i dopóki rząd z Prezydentem w swojej formie i treści nie kłoci się z moją formą i treścią, nie znajduję najmniejszych powodów do narzekań. Co więcej na tym to wszystko powinno polegać, aby naród egzekwował na władzy swoje marzenia, a władza służyła własnemu narodowi, nie obcym mecenasom. Do polityki się nie pcham, bo charakter mam wybitnie niepolityczny, niemniej nie przyłączę się do wygodnego hasła, by dla zasady tępić polityków i władzę, skoro jakimś cudem władza robi dokładnie to, czego od niej oczekuję. Budowanie niezależności, wielkości i szacunku zaczyna się od słów, czyli wyraźnego sygnału, że w ogóle chce się to robić. Takie słowa słyszę, pierwszy raz od dziesiątek lat, dlatego proszę się nie dziwić, że nie chcę i sobie i Polakom psuć radości ze spełnienia sporego kawałka marzeń.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(9 votes)

Przed „intelektualistami” strzeż mnie Panie, z idiotami poradzę sobie sam

$
0
0

Pewne słowa są nieśmiertelne i należy po nie sięgać bez obaw, że ocieramy się o banał. Słuchając zatroskanych profesorów i czytając wybitnych publicystów, natychmiast skojarzyłem ponadczasową sentencję Tadeusza Boya-Żeleńskiego: „Krytyk i eunuch z jednej są parafii. Obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi”. Gdyby jakakolwiek partia, czy inny organizacja społeczna opierała swoje działania na teoretycznych założeniach dyżurnych krytyków, to po pierwsze musiałaby za tymi założeniami nadążyć, a po drugie przyroda nie zna bytu, który by się z owych założeń narodził i przetrwał. W telewizyjnym studio zsiadają zmęczone twarze, za przeproszeniem, intelektualnych eunuchów i tutaj wyjątkowo można mówić o płci społecznej. Nieważne baba to, czy chłop, te same krągłe zdanie z siebie wyrzuca i nie wiesz człowieku, czy ONO do ciebie czy o tobie, czy ONO radzi, przestrzega, czy może prowadzi na Berdyczów. Taka mieszanka akademickiej ciapy na poziomie asystentów usiłujących udawać profesorów, która brzmi mniej więcej tak. No i jak Rysiu, smakuje ci szyneczka? A owszem, proszę cioci, wyborna, jednakowoż… Może nie krucha? Krucha, proszę cioci, ale rozumie ciocia… Niesoczysta Rysiu? Skądże znowu, droga ciociu, chodzi o to, że szynka, sama w sobie, jakby to cioci powiedzieć, no właśnie… pozwolę sobie zostawić takie niedomówienie, zawiesić kwestię na czas koniecznej refleksji. Rysiu, a może ty chory jesteś, nic ci nie dolega? Uwiera, proszę cioci, uwiera, ale zostawmy to ciociu, zostawmy – dodaje Rysio i połyka łapczywie ostatnie kęsy pieczonej szyneczki. Czego się dowiedzieliśmy z tej rozmowy? Nieprawda, że niczego! Dowiedzieliśmy się, że… jak mawiają u mnie na wsi, albo Rysio dawno baby nie miał albo w życiu na drugie śniadanie kanapek z dżemem do tornistra nie dostał.

I takie Ryśki, z takimi Jadźkami, w identycznym tonie rozprawiają o państwie, gospodarce, polityce miejscowej i zagranicznej. Pani redaktorka czyta z ekranu monotonne zapytanie o komentarz do bieżących wydarzeń i zaczyna się bezpłciowa płeć społeczna realizować w odpowiedzi. W domniemaniu mniemania, zachodzi niedookreślenie w obszarze państwowości rozumianej à rebours. Innymi słowy nasza młoda demokracja ciągle walczy z chorobą dzieciństwa – doczytuje redaktorka. Otóż w szerokim aspekcie kultury politycznej, nie mieści się sanacja naturalnego parytetu potrzeb i oczekiwań, zachwianie tej równowagi wywołuje paroksyzmy ideowe i kontratypy prawa materialnego – odpowiada Jadźka, Rysiek, Łukasz albo inny zatroskany i zatopiony w obiektywizmie konsument pieczonej szyneczki. I tak w kółko i tak na jedno kopyto, bełkot goni bełkot, konkretu nie uświadczysz. Rysio, Jadźka, Łukasz muszą marudzić, żeby żyć. Osiągnęli w tej technice taki poziom, że kompletnie się nie przejmują konkretnym marudzeniem. Ponarzekać każdy lubi i grzechem byłoby odmawiać przyjemności, bo życie zbyt wielu dostarcza powodów, aby siąść i płakać. Pytanie tylko, o co w ogóle chodzi, czego od życia Rysiek z koleżeństwem oczekują?

Oni nie narzekają na to, że teściowa wpadła do studni, oni roztrząsają dlaczego ta studnia akurat w tym miejscu stoi, skoro mogłaby stać 5 metrów dalej i być o 3 metry płytsza. Sama teściowa robi za imponderabilia tak nieuchwytne, że w zasadzie nie jest jasne na ile w konfiguracji ze studnią jej rola jest niezbędna. No i to wszystko jeszcze dałoby się przeżyć, to znaczy puścić mimo uszu, ale paradoks obecności marudzących Ryśków, Jadziek i Łukaszów polega na tym, że nie ma widać alternatywy. Co włączysz kanał lewy lub prawy, słyszysz i widzisz mlaskanie u cioci na imieninach, żeby chociaż ciocie i mlaskających podmieniali, ale gdzie tam. A przecież przy odrobinie dobrej woli i intelektu dałoby się tak po robociarsku wygarnąć nieznośnej rzeczywistości i troskliwej cioci w czym rzecz. To ja taki mądry profesor Rysio jestem, to ja taka wybitna Jadźka profesorowa, to ja Łukasz najmądrzejszy w całej kolorowej prasie i nikt nas ku..a nie chce, nikt nas nie słucha, nikt nas nie potrzebuje? Zawsze komplikuję sobie życie i relacje miedzy ludzkie, zawsze ustawiam się pod prąd, dlatego wolę z babcią w moherowym bercie zgubić, niż z Ryśkiem, Jadźką i Łukaszem znaleźć, tym bardziej, że za cholerę nie wiem, czego oni szukają.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(7 votes)

Johna Mccaina powinna pozdrowić praktykantka z Kancelarii, a nie premier Szydło!

$
0
0

Przez całą Polskę przeleciała przedziwna informacja, której treść brzmi mniej więcej tak: „Trzech senatorów z USA, zatroskanych stanem demokracji w Polsce, pisze list do premier Beaty Szydło”. Co ambitniejsze przekaźniki dodawały, że chodzi o senatora Johna Mccaina i dwóch innych. Treść i forma przekazania wieści zza oceanu mówią właściwie wszystko o poziomie kompleksów i skali wpajania kompleksów. Proszę zwrócić uwagę, że kompletnie nieistotne jest, jacy to senatorowie z USA napisali z troską do Beaty Szydło, wystarczy, że oni są z USA. Johna Mccaina wyróżniono tylko dlatego, że jest w Polsce jako tako kojarzony i co więcej, kojarzony z poglądami PiS. Idealna konfiguracja, żeby kolonialnemu ludowi przetrzepać portki. Matko Boska! Z Hameryki do nas napisali! No i co, że z Ameryki? Jakie to w ogóle ma znaczenie? Senator do premiera poważnego kraju może się zwrócić z bardzo uprzejmą prośbą, a nie arogancką dydaktyką, jak to się dzieje w przypadku dzikich ludów. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że czarnoskóra piosenkarka wyeksploatowała marketing wokół pompowania cycków sylikonem i wówczas bierze się za obronę słonia indyjskiego, głodnych dzieci z Afryki albo demokracji w Burundi. Najlepiej takie akcje wychodzą szerokim frontem, czyli senator z piosenkarką, futbolista z koszykarzem, dziennikarz z pisarką i kupą komedianci załapują się na czołówki. Rzecz jasna nigdy żadnemu celebrycie, czy politykowi, nie przyszłoby do głowy pisać listów do Francji, Niemiec, Szwecji, a i do Rosji rzadko kiedy ktoś się odważy. Polskę amerykański senator ciągle traktuje jak Burundi lub Kubę, w najlepszym razie Białoruś. Wspólnym mianownikiem dla takiej arogancji jest fakt, że za cholerę nie wiadomo, gdzie te dzikie lądy leżą. Przykre, prawda? Owszem, ale na własne życzenie i według własnej głupoty realizowane.

Zacznijmy od początku, jeszcze raz. Kto, skąd i do kogo napisał? Senatorowie z USA do polskiej premier, taki był początek, który nigdy by nie zaistniał w innej konfiguracji. Amerykański senator to jest taki cwaniak, że Portorykańczyka uzna za Boga, jeśli mu to pomoże w wyborach i interesach. Do amerykańskiego senatora przychodzą rozmaici interesanci, proponując rozmaite biznesy. Jeśli ktoś myśli, że John Mccain siedział sobie w McDonaldzie i nagle poczuł wielką troskę o stan polskiej demokracji, czyli kraju, który ledwie kojarzy, to można się z tej naiwności jedynie pośmiać. Do Johna Mccaina przyszedł interesant, żeby zrobić biznes. Jaki to poważny człowiek namówił senatora, żeby potraktował Polskę jak Burundi? Powoli zbliżamy się do sedna sprawy. Otóż na pewno nie był to Polak. Johnowi Mccainowi biznes musiał zaproponować przedstawiciel takiej mniejszości, która dla senatora ma po stokroć większe znaczenie, niż głosy Polaków. Najprościej powiedzieć, że był to biznesmen pochodzenia żydowskiego i chyba pomyłki w tej hipotezie nie ma, ale to nie takie proste i jeszcze bardziej smutne. Identyczny interes zrobiłby Niemiec, Irlandczyk, Włoch. Ba! Meksykanin, Chińczyk i Portorykańczyk, też nie mieliby problemu. Wszyscy, tylko nie Polak, który co najwyżej uprosiłby parę zdań do przesłania na Litwę albo Estonię. W USA Polonia jest skrajnie prawicowa i stoi za PiS murem, to akurat wiedzą senatorowie, bo analizują głosy każdej mniejszości narodowej. Jednak John Mccain wiedząc, co jest grane nie przejął się ewentualną reakcją i stratą ze strony polskiego elektoratu.

Dlaczego tak? Ano dlatego, że w USA załatwia się interesy grupami i strefami wpływów. Polonia niestety jest jedną z najbardziej rozbitych i słabych grup wpływu. John Mccain pozwolił sobie na bezczelność, bo po prostu mu się to opłacało. Wykonał robotę dla potężnej strefy wpływów, kosztem Polaków, których i tak za chwilę republikanie kupią jakimiś błyskotkami. W Polsce nie demokracja, ale kasa bankierów i korporacji jest zagrożona, w tym amerykańska kasa, stąd ta żałosna akcja dyscyplinująca. Przykro pisać, ale to jeszcze nie koniec naszej słabości. Powtarzam jak obłąkany, że w polityce naczelną zasadą jest symetria i jak grochem o ścianę. Żal zadek ściska, gdy się patrzy, jak premier Polski odpowiada na paszkwil amerykańskich senatorów, prawdopodobnie podyktowany przez żydowską żonę polskiego skompromitowanego ministra. Trzeba było dać ten świstek praktykantce z zaleceniem, aby wysłała do USA prospekty z Polską „nie w ruinie” i prośbą o wsparcie renowacji „Pomnika Trzech Krzyży” – symbolu światowej demokracji. Premier Polski nie jest od tego, żeby wpisywać się w prostackie biznesy amerykańskich senatorów. Prócz krytyki próbuję też sprzedać recepty, ale jakoś nikt mnie nie słucha, mimo wszystko przypomnę. Polski MSZ musi w USA, Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii zbudować INSTYTUCJONALNĄ POLONIĘ, z którą trzeba będzie się liczyć. Potrzeba kilkanaście, może kilkadziesiąt milionów rocznie, żeby to zorganizować. Po wtóre, wreszcie musimy się nauczyć szacunku dla siebie, zaczynając od symetrii i powagi. John Mccain może sobie pisać o demokracji na Berdyczów albo do kacyka Rwandy Dolnej, w Polsce podobne listy dać młodzieży do zabawy i nauki.

PS Poznajecie Polacy tych dwóch panów na zdjęciu? No, to chyba wszystko do spodu się wyjaśniło.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
5.446668
Average: 5.4(9 votes)

Plan Morawieckiego? Skojarzenie z Kwiatkowskim i Grabskim samo się narzuca!

$
0
0

Zawodowcy z etatami od bełtania ludziom w głowach, masowo zajęli się największym skandalem w RP III od czasów afery alkoholowej Leszka Balcerowicza. Mąż Beaty Szydło wstąpił do lumpexu! Nie znalazłem w sobie tyle siły, żeby zapoznać się z detalami, w każdym razie ze szczątkowych danych i pobieżnej analizy wynika jedno. Całe to „lepsze towarzycho”, których ojcowie i dziadowie biegali do wychodka ze stodołą, straciło wszelki kontakt z rzeczywistością. Dla średnio rozgarniętego chłopo-robotnika komunikat jest jasny – swój chłop. Mąż Beaty Szydło zamiast biegać do Sowy i wykładać z kieszeni podatnika 1300 zł za carpaccio z żubra, poszedł do bieda sklepu, gdzie zaopatruje się 70% emerytów, 40% gospodarstw domowych i 30% młodzieży poszukujących „firmówek”. Wspomniałem o tej najnowszej pożywce resortowych dzieci, ponieważ to doskonały punkt odniesienia, do dzisiejszego wystąpienia ministra Morawieckiego. Czym się zajmujesz tym jesteś! Mam na własny użytek spisaną psychoanalizę Jarosława Kaczyńskiego, którą teraz streszczę. Człowiek ma jedno marzenie – przejść do historii jako wybitny Polak. Nie ma lepszej motywacji dla polityka, ale do realizacji marzeń potrzebne są wybitne osiągnięcia, co obywateli powinno szczególnie cieszyć. Kaczyński może sobie marzyć, by za pół wieku jego nazwisko jednym tchem wypowiadano z Józefem Piłsudskim, czy inną historyczną postacią najwyższego formatu, ale jeśli nie zostawi po sobie osiągnięć, przepadnie w tłumie niespełnionych bohaterów. Z tej zależności wynika pewna błogosławiona konsekwencja. Pan Jarosław nie udaje głupiego, nie robi propagandy w stylu Tusk, on naprawdę miał i ma fioła na punkcie wielkiej Polski i ta wielkość ma przełożenie na jego ambicje.

Naturalnie sam Kaczyński murowanej Polski po sobie nie zostawi, musi mieć przy sobie ludzie, o podobnych aspiracjach i takich właśnie wybrał. Zdaję sobie sprawę, że można mnie uważać za naiwnego, ale nie tylko wierzę, że plan Morawieckiego jest poważnym i największym polskim projektem od 100 lat, tylko jestem tego pewien. Pewność dają ludzie, którzy się za to wzięli, Kaczyński swoją drogą, Morawiecki swoją. Początkowo nie mogłem się nadziwić, że do rządu Beaty Szydło wszedł klasyczny, było nie było, bankier. Jednak już po kilku tygodniach i pierwszych publicznych wypowiedziach dało się zauważyć, że mamy do czynienia z wyjątkiem w samym środku reguły. Młody Morawiecki to nie jest szczur wyścigowy, cyniczny potomek peerelowskiego sekretarza, który dla kariery sprzeda własną matkę. On się w domu napatrzył i nasłuchał o rzeczach największych. Cokolwiek nie sądzić i jak nie oceniać Kornela Morawieckiego, to nie można mu odmówić godności, odwagi, niezłomności i ideowości, a wręcz donkiszoterii. Takich cech kupić się nie da, takie cechy trzeba mieć i pielęgnować. Syn Morawieckiego to przeciwieństwo resortowego dziecka i bez dwóch zdań bardziej go interesuje wyzwanie na miarę dokonań Kwiatkowskiego, niż premia w WBK. Świadczą o tym co najmniej trzy okoliczności. Przede wszystkim współpraca z Kaczyńskim jeśli nie na trwale, to na długi czas czyni trędowatym. Po drugie Morawiecki na pewno dostawał większą kasę w bankach niż otrzymuje z ministerstwa. Po trzecie, nie ma żadnego przypadku w nazwach projektów, które zaproponował: „Żwirko-Wigura” i „Batory”.

Nie wiem, czy w takim samym stopniu, ale syn Kornela Morawieckiego, podobnie jak ojciec i Kaczyński, ma fioła na punkcie II Rzeczypospolitej Polskiej oraz ambicję powtórzenia wyczynów Grabskiego i Kwiatkowskiego. Na ile ta ekipa potrafi i wie jak sięgać po najwyższe cele, jest odrębną kwestią podlegającą ożywionej dyskusji, natomiast niezwykle pocieszające jest to, że oni nie udają, oni naprawdę chcą. Przez osiem męczących lat widzieliśmy błaznów ogłupiających samych siebie, bo w końcówce już nikt im nie wierzył. Teraz mamy marzycieli, póki co, trudno powiedzieć na ile sprawnych i przygotowanych do ogromu zdań. Niemniej to duży komfort mieć świadomość, że wygłoszone ambicje nie są mętną, żałosną grą propagandową, ale w najgorszym razie przelicytowaniem sił w starciu z zamiarami. Pożyjemy, zobaczymy, najważniejsze, że w końcu ktoś chce traktować Polskę, Polaków i samego siebie poważnie, takiej rewolucji dawno u nas nie było.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
5.67
Average: 5.7(12 votes)

Wdowa po Kiszczaku poprawiła Szczepkowską – w 2016 roku skończył się w Polsce komunizm

$
0
0

Sprawa wdowy po Kiszczaku jest bardzo ciekawa, skomplikowana i znacząca, ale w zupełnie innym aspekcie niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Zawsze i wszędzie przy tego typu wydarzeniach trzeba zachować szczególną ostrożność, ponieważ ludzie bezpieki rzadko kiedy działają spontanicznie i z otwartą przyłbicą. Właściwie wszystkie hipotezy, które pojawiły się przez ostatnie 24 godziny, w jakimś stopniu pasują do kuriozalnego zachowania Kiszczakowej. Prowokacja, zemsta, palenie większej akcji, w końcu zwykła babska próżność i starość, która pomieszała zmysły. Nie wiem jak było i na żadną wersję nie postawię załamanego gorsza, ale parę rzeczy można uporządkować. Jeśli to miała być prowokacja wciągająca „oszołomów” w pułapkę, to nie bardzo pasuje czas i miejsce. Minę pod obecną władzą należało odpalić przed wyborami, a nie teraz i za pomocą zupełnie innych ludzi niż prezes IPN. Palenie większej akcji też wydaje się mało prawdopodobne, bo takie rzeczy robi się prosto i bez zbędnego ryzyka. Posyłanie Kiszczakowej do IPN, żeby przykryć większą rzecz brzmi absurdalnie i żaden esbek nie bawiłby się takie koronkowe akcje. Swego czasu Sławomirowi Cenckiewiczowi anonimowy życzliwy po prostu wysłał paczkę na adres domowy z pakietem kwitów. Proste, pewne, bez nakładu sił i środków. Jest jeszcze taka możliwość, że ten zabieg miał na celu ostateczne zamknięcie tematu „Bolka”. Polegało by to na tym, że kwity od Kiszczaka niczym szczególnym nie różniłby się od znanych i omawianych faktów. W RPIII takie tematy bardzo szybko i sprawnie się rozmywa krótkim: „ile można, znowu te teczki, Bolek, Lolek, trzeba patrzeć do przodu”. Jednak największą słabością tej hipotezy jest postawa samego Wałęsy, całkowicie histeryczna, naiwna, żenująca. Trudno sobie wyobrazić, żeby ratowanie tyłka Wałęsy miało się odbyć bez jego udziału i wcześniejszego rozpisania ról.

Pozostaje do omówienia działanie spontanicznie, wynik wielu impulsów i stanów emocjonalnych małżonki Kiszczaka i jak nigdy widzę tę sprawę właśnie tak banalnie, ale w bardzo szerokim kontekście. Od dłuższego czasu Kiszczakowa próbowała się dostać do IPN i co zaskakujące komuś takiemu prezes Kamiński kazał czekać dwa tygodnie. Oczywiście nie chodzi mi o honory, ale wiedzę tej pani. Dziwne zachowanie samej wdowy, jeszcze dziwniejsze prezesa IPN. Wreszcie dochodzi do spotkania i okazuje się, że dysponentka kwitów zażyczyła sobie marne 90 tysięcy. Z tej informacji wynika wprost, że taka klientka natychmiast zostanie oddana prokuraturze i aż się w głowie nie mieści, że można się zachować równie idiotycznie. Czy esbecy posłaliby wdowę po swoim szefie w takie bagno? Po co, dla zabawy, z czystego cynizmu, który nie przynosi żadnych korzyści? No i ta cena! 90 tysięcy za papiery, które dotyczą fundamentalnych dla historii Polski faktów i biją w „legendę Solidarności”? Samo narzuca się pytanie, dlaczego nie poszła z tym do „Bolka”, który dałby 3 razy tyle, aby nic nie wypłynęło? Jeden wielki bardak, tak się esbecy nie bawią, bo i nie ma sensu urządzać podobnych spektakli. Co się zatem dzieje, czy raczej stało? Wiele wskazuje na to, że wraz z upływającym czasem i wykruszającą się kadrą, nie ma już takiej determinacji i organizacji, które pozwoliłby dopilnować najskrytszych tajemnic PRL i RPIII. Jaruzelski nie żyje, Kiszczak nie żyje, Kwaśniewski i cała SLD się skończyły, UD wraz z PO i Nowoczesną dogorywa i niczego nie są w stanie załatwić. Innymi słowy nie ma kogo szantażować i nie ma na czym robić wielkich biznesów.

Jeszcze 10 lat temu byłoby nie do pomyślenia, żeby starzy towarzysze nie zabezpieczyli archiwum Kiszczaka i pozostawili te skarby tracącej rozum wdowie. A dziś wdowa puka do IPN przez dwa tygodnie, nikt nie dostaje cynku, że się kiepsko dzieje i nikogo nie znajdują w piątek po południu, powieszonego w łazience. Opisany stan rzeczy to właśnie ten aspekt, który został pominięty, chociaż w tej sprawie jest fundamentalny. Komedia z udziałem Kiszczakowej i IPN pokazuje, że kończy się pewna epoka, wraz ze zgonami strażników i utratą wpływów przez niegdysiejszych szantażystów. Nie ma komu pilnować i nie ma kogo pilnować. Jak się dobrze przyjrzeć to niby jakie jeszcze „autorytety” PRL, czy RPIII są warte ochrony? Komorowski skompromitował się sam, Tusk uciekł i się skończył, Walter sprzedał biznes, Michnik jest bankrutem. Wizyta wdowy w IPN ma swoje symboliczne i proste wytłumaczenie. Szanowni Rodacy właśnie kończy się komunizm, dogorywający esbecy siedzą na masie upadłościowej, nie ma o co i nie ma o kogo się bić, to każdy próbuje wyrwać ile się da oferując prywatne zbiory komu się da. Znów się będę tłumaczył z optymizmu, jeśli nie z naiwności, ale moja diagnoza brzmi następująco. Jesteśmy świadkami upadku okrągłostołowej mistyfikacji i stało się tak w wyniku zwykłych procesów biologicznych – natura zrobiła swoje. Esbecka śmietana wymarła, pozostałe kadry głupieją na starość albo dorabiają do emerytury, bo nic więcej nie są w stanie zrobić.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
5.560002
Average: 5.6(9 votes)

Polska jak trawa, pomalowana na… czerwono

$
0
0

Przez 25 lat żyliśmy w rzeczywistości malowanej i celowo poszukuję unikalnego porównania, bo w żadnym razie nie pasuje tu ani matrix, ani mistyfikacja. Cała groza, śmieszność i żałość polegają na tym, że kto chciał doskonale wiedział w czym uczestniczy. Twórcy RPIII właściwie nie przykładali się do kamuflażu, po prostu przy pomocy ogłupiających hasełek pozamiatali przeszłość i wyznaczyli przyszłość. „Tyle warte ile warte”, „niewidzialna ręka rynku”, „przeszłość oddzielamy grubą kreską”, „zoologiczna nienawiść”, itd., itp. Nie udałoby się to bez potężnej machiny pracującej dzień i noc w obronie wielkiej blagi, którą napędzały tak zwane autorytety i ludzie sukcesu. Nie było jednej dziedziny życia, której nie obstawiliby albo esbecy albo szantażowani i kontrolowani przez nich kapusie. Pierwszym premierem „wolnej Polski” został donosiciel z czasów stalinowskich, poseł PRL – Tadeusz Mazowiecki i na rzeczniczkę wybrał sobie agentkę Niezabitowską. Pierwszym prezydentem minowano ruskiego agenta Wojciecha Jaruzelskiego, później agenta „Bolka”, po nim agenta Alka i agenta Litwina. Głównym reformatorem gospodarki został marksistowski doktryner i niegdysiejszy doradca Gierka – Leszek Balcerowicz. Na pierwszego prezesa telewizji, po Urbanie, wybrano agenta Drawicza. Dwie kolejne telewizje komercyjne obsadzili kapusie esbeków: Solorz, Wejchert, Walter. Wszystkie media obsiadły resortowe dzieci, pierwsza gazeta to „Wyborcza" naszpikowana agenturą najpodlejszego sortu. Pierwsza sieć „handlowa” to założone przez wysokich funkcjonariuszy SB kantory wymiany walut. Pierwszym wielkim holdingiem był Kulczyk, syn esbeka i współpracownik SB. Pierwszą dużą firmą leasingową pod nazwą EFL urodził agent SB Leszek Czarnecki, obecnie bankier i mąż niejakiej Pieńkowskiej.

Praktycznie wszystkie partie powstałe po 1989 roku były obstawione agenturą, tego nie uniknęły nawet formacje Jarosława Kaczyńskiego, który od zawsze chciał gruntownej lustracji. Partie prawicowe konstruowano według klucza „paranoja i ciemnogród”, tak powstał ZCHN, później Liga Polskich Rodzin. Tuż po 1989 roku wypływają tak zwane autorytety, na czele wielopokoleniowa żydokomuna, która w czasach stalinowskich katowała Polaków i dopiero w 1968 zobaczyła w Polsce reżim. Świętymi krowami minowano: Geremka, Michnika, Mazowieckiego, Kuronia. Naczelnym moralistą zostaje Szczypiorski, jeden z najpodlejszych donosicieli, który sprzedawał najbliższych przyjaciół dla grafomańskiej kariery. Patologia nie omija kościoła, kariery robią księża patrioci z teczkami: Czajkowski, Życiński, Kowalczyk, Maliński, Jankowski, Nie ma nowego „talentu”, nowej „sztuki”, nowego „artysty”, który nie obsrywałby Polski i nie pochwalał bieżącej zgnilizny, nawet na naczelnego filantropa wybrano nieuka i hochsztaplera z resortowej rodziny. I te wszystkie podłości, jeszcze można by przeżyć, może wybaczyć, ale jednego nie wybaczę nigdy. Całe stado gnid, które się wypasło na sprzedajności, zaprzaństwie, karierowiczostwie, a w skrajnych wypadach na krwi bohaterów, nie poprzestało na grabieniu. Im było mało, że są na szczycie i spijają ptasie mleczko, oni nie dali żyć ludziom, którym nie są godni wylizać nocnika.

Świętej pamięci Jerzy Popiełuszko, Anna Walentynowicz, Lech Kaczyński, gnojeni za życia i po śmierci. Krzysztof Wyszkowski, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Antoni Macierewicz, Jan Olszewski, Jarosław Kaczyński i dziesiątki ludzi o niezłomnych charakterach, latami płaciło najwyższą cenę: zdrowia, ostracyzmu społecznego, procesów sądowych, a wielu zaznało życia na skraju nędzy. Najpodlejszy sort esbecki przejął i okradał Polskę przez 25 lat, przy tym szczuł, szydził i eliminował ludzi, którzy powinni stanowić elitę narodu. Tego nie wybaczę nigdy, o tym będę przypominał na każdym kroku bo oni nadal „moralizują”, oni nadal łżą o „fałszywkach” i „dzieleniu” Polaków. Nie ma litości, z najgorszym sortem nie ma żadnej dyskusji, porozumienia, kompromisu, czy nawet izolacji. Czas najwyższy zrobić z tym ludzkim śmietnikiem porządek, a taki nastanie dopiero wówczas, gdy Michnik posmakuje wszystkiego, co zrobił Walentynowicz, gdy Balcerowicz będzie „Macierewiczem”, gdy wszystkie Platformy, Nowoczesne i ZSL-e telewizja pokaże na obraz i podobieństwo ZCHN-u. Najmniejszej empatii, cienia współczucia, w kibitki i do swoich za Ural.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
5.7525
Average: 5.8(16 votes)

Wstyd na cały świat – zachodnia prasa pisze o zdrajcy i esbeckim kapusiu „Bolku”

$
0
0

Akcję ekipy z Czerskiej „Jesteśmy z Lechem” należy czytać i interpretować dosłownie, chociaż właściwe hasło powinno brzmieć z francuska „Jesteśmy Wałęsą”. Nie tylko Czerska, ale cała „elita” RPIII jest w tej chwili Wałęsą, czyli obnażonym nic nieznaczącym rechotem historii. Scenariusza upadku hydry zwanej RPIII nie pisał Hollywood, to dzieło samego szatana albo Pana Boga, zależy jaką przyjąć perspektywę. Jeśli mówimy o skrajnym sadyzmie i pognębieniu miernot, które przez ćwierć wieku same siebie nazywały awangardą, to trzeba oddać szatanowi, co szatańskie. Jeśli zaś widzimy w wydarzeniach ostatnich dni wielką dziejową sprawiedliwość, to wypada złożyć dziękczynienie Najwyższemu. Tak, czy inaczej nie sposób porównać wyczynu Kiszczakowej z jakąkolwiek, nawet najbardziej rzetelną pracą analityczną opartą na źródłach. Towarzystwo najpierw straciło mowę, później rozum, bo to nie „szambonurki z IPN” opluły człowieka, któremu zawdzięczają wolność, ale wdowa po Kiszczaku rozsmarowała blagę okrągłostołową i to w jakiej formie. Z jednej strony komedia, z drugiej tragedia, no i wisienka na torcie w postaci wyceny – 90 tysięcy za bohatera, o którym mówi cały świat. Ano właśnie mówił i o to chodzi, że nadal mówi, gdyby świat milczał pewnie też nie udałoby się uratować upadłej legendy, ale przy świecie mówiącym nic się nie da zrobić. Po wstępnym szoku usłyszeliśmy od tych, którzy pozbierali się najszybciej, że „prawda to trucizna”, „autentyczne nie znaczy prawdziwe”, a sam zainteresowany stwierdził, że nie pił wódki z esbekami, tylko wina i szampana. Wszystko psu na budę, bo w BBC i wielu innych mediach zachodnich nikt się nie bawi w relatywizowanie. Przekaz jest prosty i czytelny, również dlatego, by podkreślić sensację – Lech Wałęsa był płatnym agentem komunistycznej bezpieki o pseudonimie „Bolek”.

Paraliż i opuszczony szlaban. Powiedzieć, że mleko się rozlało, to nic nie powiedzieć, żadne lokalne ogłupianie nie pomoże, gdy te same zachodnie media, na które, przy różnych okazjach, tak chętnie się w Polsce powołuje, wydały wyrok. Nie ma takiej możliwości, aby sprawę odkręcić i co za tym idzie, kończą się dyżurne argumenty. Obojętnie jakich podłości dopuścił się Wałęsa, a dopuścił się wielu, zawsze było słychać, że to światowej klasy postać i drugi obok papieża rozpoznawalny Polak. „Polskie piekiełko”, „sami niszczymy człowieka, którego świat szanuje”. Nic się nie uchowało z tej propagandy, świat załatwił „Bolka” na amen i teraz będzie Wałęsa robił za Lancea Armstronga. Ten Zachód, który służył za pałę na grzbiet skolonizowanej krainy nad Wisłą, wypiął się i to z jeszcze większym rozmachem niż zrobiła to wdowa po komunistycznym bandycie. Co dalej, gdzie szukać ratunku? Pytania retoryczne, bo jeśli ktoś wie, co tu jest grane, to na pewno takiej wiedzy nie posiadają przerażone żywe trupy, które jeszcze nie tak dawno czuły się panami sytuacji. Sam nie wiem o co chodzi, a przecież jestem płatnym wyrobnikiem PiS, partii, która posłała do IPN Marię Kiszczak, słuchaczkę Radia Maryja „zaczadzoną Smoleńskiem”. Nie wiem, ale się domyślam i maniakalnie wracam do starej tezy. Komuś wielkiemu i na pewno nie krajowemu zależy, aby ostatecznie zatopić układ okrągłostołowy, który się najzwyczajniej w swojej formule wyczerpał.

Jeśli byle kelner ma kwity na polityków, którzy sprawowali najwyższe urzędy, to komu taka ekipa jest potrzebna. Haki zbiera się zawsze, ale cała istota szantażu polega na tym, że dysponent kompromitujących materiałów grozi ich ujawnieniem, jeśli szantażowany nie wykona określonych czynności. Z chwilą gdy szantażujących jest pół świata i w dodatku połowa materiałów wypłynęła, szantaż musi umrzeć. Poza wszystkim z polskiej kolonii wydojono prawie wszystko i ciężko w takich warunkach robić biznesy, jakie znamy z ostatnich lat. Na koniec pozostaje mi powtórzyć, że biegu tej rzeki nikt nie zatrzyma, na naszych oczach dokonuje się cud – kończy się w Polsce komunizm. Przy tak doniosłym i historycznym wydarzeniu, prawdę pisząc, nie chce mi się ani trochę zastanawiać kto za tym stoi i dlaczego to robi. Na wszystko przyjdzie czas, teraz chcę się napawać widokiem emerytowanych, robiących w pampersy dla dorosłych, skończonych „autorytetów”. Chętnie oddam krew albo zrzucę się na jakieś suplementy, żeby tę piękną agonię wydłużyć.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
5.560002
Average: 5.6(9 votes)

Bolek spadł PiS-owi z nieba – Panie Zbyszku do dzieła!

$
0
0

Wiem, wiem, temat staje się męczący, ale tym razem Bolek będzie tylko tłem, pozostawiam jego kapowanie ludzkiej pogardzie, bo sumienia i wstydu Wałęsa nie posiada. Spadł PiS-owi Bolek z nieba i nastała zasłużona chwila wytchnienia. Wszyscy publicyści, dziennikarze, eksperci, elektorat, a także zazwyczaj obojętni pożeracze pasztetu z „Biedronki”, mówią tylko o jednym i bardzo dobrze. Na niewinnego nie trafiło, no i w końcu demokracja sobie pożyje bez stresu, że jest zagrożona. Moment jest doskonały i mam nadzieję, że PiS prócz wytchnienia skorzysta z okazji, aby przepchnąć kilka nowych pomysłów, nie wyłączając czystek. W atmosferze histerii każda zmiana natychmiast jest przedstawiana jako zamach na swobody obywatelskie. Przysłuchując się krytyce programu 500+ można było nabrać przekonania, że Jarosław Kaczyński, w orędziu do narodu, zakomunikował podwyższone o 10% podatki, zabór mienia najmniej w połowie i przymusowe prace na rzecz wszystkich ministrów. Poziom nagonek przybrał nową formułę, nie szuka się już ani kija ani pałki, ale wali na oślep czym popadnie, gdzie popadnie i jak popadnie. Oczywiście szczytem bezczelności popisują się dogorywający członkowie PO, którzy tradycyjną propagandą krzyczą o „dzieleniu Polaków”. PiS podzielił dzieci na gorsze i lepsze, jedne pieniądze dostaną, a niebożę radnej PO wyciągającej 6 tysięcy na łapę, będzie głodne, bez Bebiko i Bobo Fruta, płakało. Czegokolwiek się Beata Szydło, czy Andrzej Duda nie dotknęli, podnosił się rwetes, który w kulminacyjnym momencie przerodził się w protest KOD z okazji „Walentynek”. Mamy milion takich akcji i żaden racjonalizm nie dociera, nawet druga „mama Madzi” złapana na Malcie dzięki ustawie policyjnej, co słusznie zauważył Cezary Gmyz, nie dała satysfakcji dłużej niż dwa dni.

"Opaczność" czuwa i przerwała nagle wszystkie widowiska z cyklu „gonimy króliczka”, teraz Frasyniuk, Celiński i cała reszta zajęta jest obroną fałszywej legendy. Czyjej legendy? Jasne, że Bolesława Wałęsy, którego tuż przed i w trakcie prezydentury, Adam Michnik z siepaczami obrzucił gównem po same uszy. Piotr Lisiewicz, człowiek, którego bardzo szanuję, wykonał niespotykaną dziś pracę dziennikarską i wyciągnął nie z Internetu, ale ze starych gazet wszystkie ciekawe cytaty. Tekst dostępny miedzy innymi tutaj. Gorąco polecam, bo można się i pośmiać i zobaczyć kawał solidnej roboty. Jak widać i lewa i prawa strona żyje jednym tematem, o co broń Boże nie mam pretensji, wszak czekaliśmy na taki triumf prawdy całymi wiekami. Bolek, również za sprawą samego Bolka będzie chodził po mediach jeszcze wiele tygodni. Trudno wskazać, co bardziej nakręca temat, coraz durniejsze kłamstwa Wałęsy, czy zapowiedź IPN dotycząca systematycznego ujawniania kolejnych dokumentów. Ważne jest jednak w tym wszystkim, by nie marnować nadarzającej się okazji i nie byłbym sobą, gdybym nie wskazał najpilniejszej sprawy do załatwienia.

Coś się zaczęło ruszać w „wymiarze sprawiedliwości”, Łączewskiemu mieli podać brzytwę, ale wszystko wskazuję, że po brzytwie zostanie spuszczony. Gdy Polska gaworzy sobie o Bolku, Zbigniew Ziobro ma doskonały parawan dla przeprowadzenia czystek w sądach i prokuraturach. Przy tej robocie należy się spodziewać niewyobrażalnego jazgotu, z tej prostej przyczyny, że to ostatni bastion komuny, który jest w stanie załatwić miliony i zniszczyć każdego. Ktoś rozgarnięty w PiS powinien pokusić się o rozpisanie i dostosowanie działań do darów niebios. Mam na myśli mniej więcej coś takiego. W poniedziałek rano IPN pokazuje kwity Bolka, a godzinę później wylatuje ze stołków „okręgowych” i „apelacyjnych” najmniej 100 peerelowskich sędziów ludowych. We wtorek po południu IPN publikuje świeże rewelacje i najpóźniej w środę rano Pan Zbyszek wysyła na emeryturę 200 prokuratorów, którzy nie potrafili znaleźć dowodów na to, kto strzelał do górników z Wujka i kto stoi za Amber Gold. Nie mówię, że to jest takie proste, jak napisanie sobotniego felietonu z dobrymi radami, ale ośmielam się zwrócić uwagę na dogodne warunki, które długo mogą się nie powtórzyć. Jeśli PiS dobrze to rozegra ma jakieś trzy tygodnie na podjęcie odpowiednich działań w „wymiarze sprawiedliwości”, które osłoni „Bolek” – taki rechot historii.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(8 votes)

Panie Prezydencie to jest zadanie dla Pana – Pozytywny Instytut Pamięci Narodowej

$
0
0

Zawsze dajemy się wpuszczać w te same mechanizmy i jeśli piszę MY, to naturalnie siebie też mam na myśli. Z kapusiami należy się rozprawić, wskazać ich palcem i nie dyskutować, bo nie ma z kim i o czym, ale dużo ważniejsze jest, by zadośćuczynić ludziom, którym naprawdę zawdzięczamy wolność. Politykę historyczną zapoczątkował Świętej Pamięci Lech Kaczyński i było to coś naprawdę wielkiego. Zdjęcie zamieszczone w felietonie nie jest dziełem przypadku w żadnym wymiarze. Lech Kaczyński jest tutaj autentycznie wzruszonym i zaszczyconym Prezydentem, a Matka księdza Jerzego Popiełuszki zagubiona, jak wszystkie matki, które unikały wielkiego świata. Sam też nie losowałem doboru fotografii przy pomocy znanej wyszukiwarki, wiedziałem czego chcę, bo chodzi za mną ta scena odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem. To jest całkowicie apolityczny kadr, to jest kawał ludzkiego życia, wzruszający dokument. Podobnych emocji nie da się wyćwiczyć, takie ujęcia zdarzają się raz na milion pstryknięć migawki i to oznacza jedno. Nie ma dylematu higienicznego, myć ręce, czy nogi. W żadnym wypadku nie wolno zaniechać rozliczania zakłamanych autorytetów i zhańbionych, na siłę wykreowanych, „bohaterów”. Rzecz jednak w tym, żeby małości nie oddawać pełnego zaangażowania. Marni osobnicy dopiero w zestawieniu z wielkimi postaciami pokazują swój pełen upadek. Wielu bohaterów już nie żyje i co bardziej przykre nie doczekali czasów, w których prawda znów pokonała kłamstwo. Im szczególnie należy się piedestał, ale nie dla blichtru, tylko dla zasady i kanonu.

Wyróżnienie ludzi wybitnych w swoich życiowych postawach, to naturalny w zdrowym narodzie porządek rzeczy. Pokazuje się takie wzorce, które są godne naśladowania. Mamy Kim się chwalić i mamy wielu zapomnianych bohaterów, których symbolicznie musimy wskrzesić. Przytoczę kilka nazwisk i szybko się okaże, że zaniedbania sięgają pokoleń: Rotmistrz Pilecki, Anna Walentynowicz, Lech Kaczyński, Grzegorz Przemyk. Dzięki Bogu ciągle wśród nas są: Krzysztof Wyszkowski, Joanna Gwiazda, Andrzej Gwiazda. O Nich wiemy, o Nich słyszeliśmy, ale ilu jest takich, którzy nigdy nie chcieli widzieć światła kamer, o nic się nie upominali, żyją z peerelowskiej emerytury i jeszcze muszą słuchać w telewizji, że kapuś to półbóg. Nie wiem ilu, przyznaję ze wstydem i to właśnie trzeba naprawić. Ostatnio Krzysztof Wyszkowski wspomniał o Henryku Lenarciaku i dopiero wówczas zacząłem przeczesywać zasoby Internetu. Postać jak z greckiej tragedii, to na Niego donosił „Bolek”, to On był inicjatorem budowy „Pomnika Trzech Krzyży”. Po 1989 roku zapomniany, żył w nędzy i zginął tragicznie w 2006. Takich postaci jest wiele i w całej tej bieżącej walce o rzeczy ważne, konieczne jest naprawienie błędów z przeszłości.

Takie zadanie stoi przed Prezydentem Andrzejem Dudą, nikt inny nie ma większych możliwości i narzędzi, aby bohatera uwiecznić, a kapusia pozostawić samemu sobie. Pierwsze kroki Prezydent już poczynił, wyróżniając Krzysztofa Wyszkowskiego, ale tak sobie myślę, że potrzeba czegoś więcej niż przysłowiowe: „Klapa, rąsia, buźka, goździk”. Gotowego pomysłu nie mam i na szczęście mieć nie muszę, są ludzie w kancelarii, choćby Marek Magierowski, którzy powinni wiedzieć w jaki sposób przywrócić normalność. Cały czas obowiązuje kłamliwy argument, że gdyby nie „Bolek” nie byłoby Wolnych Związków Zawodowych i potem „Solidarności”. Z WZZ, od których w jakimś sensie zaczęła się „Solidarność”, Wałęsa nie miał nic wspólnego, założycielami byli; Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski i Antoni Sokołowski. I znów nic o tym ostatnim nie wiem, a i w Wikipedii nie ma wpisu. Takich białych plam, takich zaniedbań jest setki, jeśli nie tysiące i to Ci ludzie zbudowali „Solidarność”, nie kabotyn ogłaszającym wszem wobec: „to ja obaliłem komunem”. W moim przekonaniu przy Prezydencie Andrzeju Dudzie powinien powstać Pozytywny Instytut Pamięci Narodowej, czyli taki organ, który zadba o uwiecznienie bohaterów, o których niemal wszyscy zapomnieli albo przestali pamiętać.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(14 votes)

Jerzy O. pokazał mi jak legendowano Wałęsę

$
0
0

Cały czas mówimy o tym samym, bo trzeba mówić, ale za każdym razem staram się powiedzieć coś nowego albo chociaż na inne wątki zwrócić uwagę. Przedstawię klasyczny mechanizm gnojenia ludzi przez autorytety RPIII i to nie na podstawie teoretycznych rozważań, tylko praktycznych i osobistych doświadczeń. Oczywiście nawet mi przez myśl nie przechodzi, by porównywać się z ludźmi, którym nie jestem godzien butów wypastować, ani nie porównuję czasów, bo te są mimo wszystko zupełnie inne. Niemniej istota mechanizmu jest identyczna i tą samą machiną usiłowano mnie rozwalcować, gdy ujawniłem spory fragment prawdy o biznesach Jerzego O., jaką walcowano Cenckiewicza, Zyzaka i wielu innych. Od czego zaczyna się fala gnoju wylana na głowę każdego, kto śmie wskazać palcem na świętą krowę, która się narodziła w PRL-u i jako święta żyje w „wolnej Polsce”. Od śmiechu! Pierwszą reakcją zawsze jest śmiech i lekceważenie. Padają wówczas rytualne: spiski, cykliści i żydzi, głupoty z palca wyssane. Takie pierwsze ostrzeżenie albo sprawia, że człowiek się wycofuje, albo dostaje kolejne, tym razem nie śmiechy chichy, ale ciosy. Przypomnieć też należy, że kpiny mają charakter publiczny o największym możliwym zasięgu, zatem wszyscy znajomi, rodzina, sąsiedzi i ludzie całkowicie obcy, usłyszą, że zrobiłeś z siebie głupka. Jeśli ośmieszenie nie pomaga, ludzie powszechnie szanowani i uznawani za półbogów nazywają cię wprost wariatem. W moim przypadku Jerzy O. mówił o „wariacie ze Złotoryi” i to raczej było spartolone zadanie. Najlepiej widać profesjonalne okładanie „wariatem” na przykładzie Antoniego Macierewicza, zresztą nikt, łącznie z Jarosławem Kaczyńskim, nie przeszedł tak dokładnej i wielokrotnej ścieżki zdrowia.

Kolejny cios to inwektywy podważające moralność i intelekt krytyka: frustrat, nieudacznik, podpalacz, faszysta, nazista i pełen nienawiści zawistnik, obecnie „hejter”. Jerzy O. poszedł z rozmachem i umieścił mnie w Auschwitz przy komorach gazowych, porównał do radzieckich bandytów z Katynia, zarzucił sutenerstwo, menelstwo, bezrobocie, nieróbstwo i posyłanie Żony na ulicę. Wstępne wykpienie i późniejsze opluskiwanie w wielu przypadkach przynosi skutek, ale nie są to środki ostateczne. Gdy staje się jasne, że święta krowa PRL-u trafiła na upartego i nielękliwego krytyka, zaczyna się wytaczać następne armaty, a mentalni bolszewicy przechodzą do „dyskusji merytorycznej”. On się nie zna, on nie ma kompetencji, tylko fachowcy mogą jednoznacznie zdecydować kto ma rację. Dziś widzimy tę kolubrynę na żywo, chyba nikt o zdrowych zmysłach nie ma wątpliwości, że dokumenty Bolka to autentyki, bo przemawia za tym dziesiątki twardych dowodów, ale nagle się okazało, że jedynie międzynarodowe konsylium grafologów jest w stanie stwierdzić autentyczność podpisu kapusia. Jerzy O. razem z wychowankami sekty, przez trzy lata krzyczy, że do odczytania na kogo i na jaką kwotę została wystawiona faktura potrzebny jest biegły i audyt profesjonalnej firmy. Wreszcie sięga się po środki ostateczne. Gdy wypływają dokumenty całkowicie przeczące kłamstwom świętych krów, do akcji wkraczają profesorowie i znawcy tematu, którzy mają pogrążyć amatora.

W sądzie te rolę pełnili lekarze, kumpel Jerzego O., który za kilkadziesiąt tysięcy robi „audyty” WOŚP i zasiada w radzie nadzorczej „Złotego Melona” oraz główna księgowa. Z całej plejady gwiazd tylko lekarze mówili do rzeczy, ale bez żadnego związku ze sprawą, czyli finansami, natomiast sam Jerzy O., niczym Wałęsa tłumaczył się taka żenująco, że każdego innego, by to zabiło. Wałęsa wypisuje bzdury na Wykopie, „Jurek” biegał po stole i nie pamiętał, czy jest prezesem „Złotego Melona”. Pomimo totalnej kompromitacji, to ze mnie zrobiono idiotę i napisano setki komedii z moim udziałem, a Jerzy O. nadal uchodzi za „legendę filantropii”. Dzieje się tak, bo zawsze pojawią się kaznodzieje i czarne msze, ale też tak zwani „obiektywni”, którzy łagodzą komunikaty i rozmywają przekaz. No może, coś tam było, jednak milion dzieci, by umarło, gdyby nie święta krowa. Przekładając to na Bolka od razu widzimy rozkraczonych historyków, pierwszy z brzegu to Paczkowski. On w zasadzie mówi, że Wałęsa donosił, ale zaraz dodaje całą laudację, jaki to szlachetny bohater, któremu cały świat się kłania i Polska zawdzięcza wolność.

Bez Wałęsy żylibyśmy w komunizmie, bez Jerzego O. szpitale zamieniłby się w zakłady pogrzebowe. Wspomniałem o sądzie i to środek ostateczny. Każda święta krowa, która została przytłoczona faktami i zdemaskowano jej fałszywy życiorys idzie do sądu. Po co? Jak to po co? Kto jeśli nie „wymiar sprawiedliwości” może wydać wyrok wbrew faktom, logice i temu, co wiadomo do dawna, że święta krowa jest święta, a krytyk to kłamca, przestępca i koniec tematu. Bolek w taki sposób załatwił sobie kwit „pokrzywdzonego”, dzięki czemu mógł gonić po sądach Krzysztofa Wyszkowskiego i szczuć Cenckiewicza. Nie do końca rozumiem jak to się stało, że jesteśmy świadkami cudu nad Wisłą i sprawa Wałęsy stała się w końcu tematem jawnym, w każdym razie po uderzeniu w stół „Bolek” rozszczekały się nożyce. Krzywonos, Celiński, ekipy z Czerskiej i Wiertniczej, cała „śmietana” RPIII, nie wyłączając Jerzego O. Kiedy runie cały ten domek z fałszywych kart? Proszę sobie przypomnieć z dzieciństwa w jakich okolicznościach taka budowała się zapadała? Wystarczy wyjąć jedną kartę z fundamentu albo położyć o jedną za dużo na szczycie. W mojej ocenie oba te warunki właśnie się spełniają, załamuje się fundament kłamstwa, który przeciążyły cegły starych i nowych karier, dokładane bez umiaru.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
5.779998
Average: 5.8(9 votes)

Sukces rządu po 100 dniach? Najgorszy sort wdeptywany w glebę!

$
0
0

Nie było trudno przewidzieć, że z chwilą gdy powstanie duży ośrodek medialny będący przeciwwagą dla ośrodków propagandowych, pewne zachowania zostaną w sposób naturalny osiągnięte. Chyba nie warto tłumaczyć, że bez TVP w nowym wydaniu sprawę Bolka strażnicy kłamstwa przykryliby byle bandytą złapanym na Malcie albo dowolnym zdaniem wypowiedzianym przez Kaczyńskiego lub Macierewicza. Zacząłem dość niewinnie, ale to zabieg celowy, który pokazuje gdzie byliśmy i gdzie jesteśmy. Śmieszy mnie i nudzi rytualne analizowanie 100 dni rządów i ględzenie jako to się ma do kampanii wyborczej, a i tutaj nie ma specjalnie argumentów, żeby się racjonalnie wyżyć. Największym sukcesem tego rządu jest wdeptywanie w glebę nietykalnych, którzy sprzedawali Polskę i dręczyli Polaków przez nieludzko długi czas. Zapominamy bardzo szybko o swoich marzeniach sprzed zaledwie pół roku i by więcej nie popełniać tego błędu przypomnę pokrótce z czym mieliśmy do czynienia. Pierwsze tygodnie i miesiące rządów PiS to jedna wielka histeria, która nie ominęła zarówno wyborców PiS, jak i zwolenników szerokich zmian w Polsce. Nim powstał rząd, zatroskani intelektualiści masowo marudzili, że zostali oszukani, bo Macierewicz, Ziobro i Błaszczak zostaną ministrami. Przez najmniej tydzień ci sami giganci intelektu rozprawiali o „szczycie maltańskim”, łamaniu standardów poprzez tempo i porę przegłosowywania ustaw. Na ulicę wyszły dzikie i rozwścieczone grupy wpływów, z których media zrobiły 100 tysięczny tłum przerażonych totalitaryzmem zwykłych obywateli. Po całym świecie rozlali się donosiciele i zaprzańcy, usiłujący załatwić we wszystkich możliwych mediach i instytucjach zachodnich natychmiastowe obalenie rządu.

Dzień i noc trwała nagonka, po każdej decyzji, zapowiedzi, czy planach rządu i Prezydenta Andrzeja Dudy. Niejeden zaczął truchleć i przeraźliwie krzyczeć, że to się nie może udać, że naruszenie tak potężnych interesów i tabu musi się zakończyć katastrofą. W tym trudnym czasie Jarosław Kaczyński siedział w ławach sejmowych i uśmiechał się na przemian ironicznie i z politowaniem. Mam też i osobistą satysfakcję, że nie dałem się wciągnąć w klimat „Jezus Maria., co to będzie”. Konsekwentnie i spokojnie pisałem dzień w dzień, że będzie tylko i wyłącznie lepiej. Po stu dniach rządów PiS mogę z czystym sumieniem powiedzieć jedno. Ważne są sprawnie przegłosowane ustawy, oczyszczenie TVP, ośmieszenie Rzeplińskiego, opozycji, KOD-u i brukselskich marksistów. Bardzo ważny jest program społeczny 500+, niemniej istotne zmiany w ustawach podatkowych i paru innych obszarach. Jednak nic się tak nie liczy, jak ostateczne przełamanie w walce między trzecim pokoleniem AK z trzecim pokoleniem UB. Pierwszy raz mamy rząd, który nie tylko wygrał kluczową bitwę, ale zaczyna wygrywać wojnę. Rząd Olszewskiego został zmieciony, rząd Kaczyńskiego ośmieszony i pognębiony. Za trzecim razem się udało i co więcej tępienie patologii nie zwalnia, ale przyspiesza. Kto w Boga wierzy powinien podziękować za cud, a niewierzący mają okazję się nawrócić lub przynajmniej przestać marudzić.

Jeszcze siedem miesięcy temu znalazłoby się może 100 optymistów, skłonnych uwierzyć, że po pół roku rządów PiS, Michnik będzie jechał na oparach, TVN gonił w piętkę, Wajda walił pięścią w kamerę TVP, no i przede wszystkim Bolek zostanie pośmiewiskiem na całą Polskę i pół świata. Prawda, że w tej ostatniej kwestii Kaczyński i Macierewicz teoretycznie nic wielkiego nie zrobili, całą robotę wykonała wdowa po Kiszczaku, ale to są pozory. Gdyby Jarosław Kaczyński był Ryszardem Bugajem i Antoni Macierewicz Jadwigą Staniszkis, każda fundamentalna sprawa zostałby zamęczona pseudointelektualnym bełkotem i Bolek też rozszedłby się po kościach. Mamy rząd i przede wszystkim liderów w tym rządzie, którzy od dekad mówili jedno i wierzyli w to co mówią, a teraz nadają dawno niewidzianą w Polsce jakość polityczną. Tych darów niebios i ateista nie ma odwagi profanować. Po trzech miesiącach nie spodziewałem się połowy z tego, co udało się osiągnąć i nie zamierzam kaprysić. Dla mnie cel jest jeden, ostatecznie dobić trzecie pokolenie UB i posypać wapnem. Dopóki widzę determinację w szeregach PiS, aby słowo stało się ciałem, będę się zachowywał wbrew swojej naturze. Stoję po stronie władzy, pierwszy raz w życiu, bo pierwszy raz w życiu władza robi dokładnie to, co sam na miejscu władzy bym robił. Zmienię nastawienie, gdy zobaczę to, co widziałem przez 25 lat.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
5.53059
Average: 5.5(17 votes)

Nie ludzie, ale karierowicze do Kiszczaka listy piszą

$
0
0

IPN udostępnił nowe materiały dostarczone przez wdowę po Kiszczaku. Siła tych dokumentów paradoksalnie polega na słabości. Patrząc na ułamek kolekcji Kiszczaka od strony zawartości merytorycznej, co najwyżej można dostrzec pamiętnik pensjonarki i żeby nie być gołosłownym przytoczę parę przykładów. Znany dziennikarz „Polityki” Daniel Passent pisze do Kiszczaka i zapewnia o swoim szacunku oraz poparciu dla przyjętej przez dyktatora linii politycznej. Sławna aktorka rozpływa się w podziękowaniach dla Kiszczaka za pomoc, której resort udzielił jej w związku z włamaniem i kradzieżą drogich sercu przedmiotów, zgromadzonych w jej dworku. Pani Tyszkiewicz na końcu zaprasza generała Służby Bezpieczeństwa PRL do siebie, co ma być szczególnego rodzaju podziękowaniem. Autorka przebojowych piosenek, Agnieszka Osiecka, posyła Kiszczakowi kolekcję swoich dzieł, opisuje szczegółowo zawartość taśm, sugeruje, która z nich jest atrakcyjniejsza, nie wiedzieć czemu, informuje dla jakich wykonawców pisze najwięcej. Polityk Celiński w 1989 roku posyła generałowi słowa otuchy i między wierszami wyraża zachwyt, że peerelowski dygnitarz tak doskonale radzie sobie z ciężarem odpowiedzialności za Polskę, jaki spoczął na jego barkach. Jak widać, poza żenującym poziomem wazeliniarstwa i karierowiczostwa, nie ma w tych listach jakiś wielkich odkryć i czynów, które mogłyby trafić na karty historii albo chociaż encyklopedii. Komiczna proza życia, znane od wieków techniki przypodobania się władcom, od których zleży wiele, jeśli nie wszystko, no i to właśnie jest druga część paradoksu polegająca na sile przekazu.

Nie powinno budzić większych wątpliwości, że dostaliśmy do zabawy dokumenty trzeciorzędne i jak podejrzewam Kiszczak zbudował sobie tę kolekcję z czystej próżności. Kto wie może wnukom albo kochankom pokazywał laurki od znanych i lubianych, a może kolekcjonował te skarby na takiej samej zasadzie, jak nastolatki zbierają plakaty idoli. Oczywiście listy te mogły też być użyte do szantażu, ale raczej takiego delikatnego, bez większych konsekwencji, strat i zysków dla obu stron. Gdzie w takim razie zawiera się moc ujawnionych kwitów? To bardzo proste, wystarczy je odnieść do tego, co nie zostało pokazane. Skoro w tak prozaicznych sprawach ludzie ze świecznika PRL i RPIII bili pokłony komunistycznemu bandycie i on te lojalki zachował, to w jaki sposób gwiazdy się na świecznik dostały i gdzie są paragony wystawione przez SB? Z tego błahego arsenału serwilizmu przy odrobinie wyobraźni i znajomości życia wyłania się skala upadku, która doskonale tłumaczy poziom histerii, jaką znamy od 1989 roku. Wszyscy autorzy listów byli zdecydowanymi przeciwnikami lustracji, czy jakiegokolwiek rozliczenia przeszłości. Szczerzę wątpię, by taka Osiecka albo Tyszkiewicz miały jakikolwiek realny wpływ na życie polityczne w PRL-u. Kłaniały się komu trzeba, załatwiały własne interesy za cenę podróży po kiszce władzy ukochanej. Mimo wszystko ich zaangażowanie i oddanie robi nieprawdopodobne wrażenie, przecież żaden z tych listów nie musiał być napisany, wszystkie powstały z własnej, nieprzymuszonej woli.

Spróbujmy sobie teraz przyłożyć odpowiednią wielkość do postaw i wypowiedzi takich ludzi jak Michnik i cała grupa beneficjentów zarabiających miliony na przepoczwarzaniu PRL w RPIII? Czego oni z taką nieprawdopodobną agresją i determinacją przez ostatnie ćwierćwiecze bronili? Michnik posłał swoja książkę Kiszczakowi z ciepłą dedykacją i wstydzi się, że to po latach może wyjść? Komorowski, Tusk, Modzelewski, Kuczyński itd., itp., posłali szefowi szwajcarskie czekoladki i lękają się oskarżenia o wręczenie łapówki? Banalne listy pensjonarek obojga płci pokazują śmieszny fragment monstrualnej całości. Nie ma w RPIII wśród znanych i bogatych obrońców okrągłego stołu, ani jednej osoby, która nie miałyby w szafie Kiszczaka oddzielnej półki z kompletem świadectw degrengolady. Zapewniam, że w tych materiałach nie pocztówki z Bułgarii i NRD leżą na samym wierzchu, ale cyrografy podpisane własną krwią. Dla mnie druga partia pudeł odkrytych przez IPN ma większą wartość niż potwierdzenie upadku Wałęsy, o czym wiedziałem od dawna i każdy kto chciał wiedzieć, też wiedział. Polecam uruchomienie wyobraźni, a wówczas naszym oczom ukaże się cała tajemnica „bezkrwawej rewolucji”.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(6 votes)

Ogłaszam wyrok z dnia 8 marca 2016 roku w sprawie Jerzy O. vs Matka Kurka

$
0
0

Pewnie to się wyda dziwne, że nie zapowiadałem dzisiejszej rozprawy przed Sądem Rejonowym w Złotoryi, ale nie widziałem takiej potrzeby, wiedziałem, że będzie to spektakl bez znaczenia. Spraw naprodukowało się wiele, dlatego przypomnę, o którą chodzi. Złożyłem prywatny akt oskarżenia przeciw Jerzemu O., który pomówił i znieważył mnie, twierdząc, że zostałem wielokrotnie skazany za zniesławienie i znieważenie, że jestem bezrobotnym nierobem, menelem i sutenerem wyprowadzającym własną Żonę na ulicę. Ponadto Jerzy O., twierdził, że nie płacę składek społecznych i podatków, w związku z tym nie mam prawa pytać dlaczego miliony złotych z WOŚP i Złotego Melona zostały przelane do prywatnych firm należących do rodziny O. Ta sprawa ciągnie się prawie rok, na początku Sad Rejonowy w Złotoryi uznał winę Jerzego O., ale stwierdził, że są to czyny o niskiej szkodliwości społecznej. W uzasadnieniu sędzia Agnieszka Krótka napisała, że wprawdzie zostałem znieważony i zniesławiony przez Jerzego O., jednak proces z nim mógłby mi tylko zaszkodzić, bo pan Jurek jest znanym i lubianym, w przeciwieństwie do szarego misia Piotra Wielguckiego. Nie koloryzuję, takie było uzasadnienie: Sąd umarza postępowanie, bo Jerzy Owsiak jest bardziej znany niż Matka Kurka! Złożyłem zażalenie na kuriozum i o dziwo Sąd Okręgowy w Legnicy przyznał mi rację, dzięki czemu sprawa trafiła ponownie do Sadu Rejonowego w Złotoryi, konkretnie do sędziego Jacaka Kielara. Ta ostatnia informacja jest niezwykle istotna, ponieważ sędzia Jacek Kielar wcześniej umorzył inne postępowanie przeciw Jerzemu O. uznając, że słowa: „pierdol się”, „będziesz miał w dupę”, „wariat ze Złotoryi” i porównania mojej działalności do zbrodni Auschwitz, zbrodni katyńskiej oraz stalinowskiej mieszczą się w granicach debaty publicznej. Przypomnę, że ten sam sąd za sformułowanie: „król żebraków” uznał Piotra Wielguckiego za przestępcę.

Taki mamy wstępny obraz, który jest nieco zagmatwany, ale tylko i wyłącznie z powodu liczby spraw, bo wnioski są oczywiste. Jeśli nazywasz się Piotr Wielgucki lub Jan Kowalski i krytykujesz działalność publiczną Jerzego O. słowami „król żebraków”, zostajesz przestępcą. Jeśli nazywasz się Jerzy O. możesz swobodnie rzucać „wyrazami”, znieważać, pomawiać i łgać do woli na temat Piotra Wielguckiego i Jana Kowalskiego, a w bonusie zostaniesz modelowym wychowawcą dzieci i młodzieży. Dziś odbyła się kolejna rozprawa, którą poprowadził sędzia Jacek Kielar. Ze zbioru zachowań sędziego przytoczę tylko dwie wykładnie prawa procesowego, które zapewne rozbawią prawników. Otóż sędzia zezwolił oskarżycielowi prywatnemu na odniesienie się do kwestii podlegających rozstrzygnięciu, tylko w ramach zeznań składanych w roli świadka. Następnie sędzia przed zamknięciem przewodu zażądał, aby świadek w ramach zeznań z miejsca przeznaczonego dla świadka wygłosił mowę końcową. Naprawdę… piszę prawdę, łącznie z przecinkami. I druga kwestia. Sędzia ogłosił 5 minut przerwy, czego chyba nawet nie wykorzystał w pełnym wymiarze, by na sali zapoznać się z wnioskami dowodowymi. Po 4 minucie sędzia Jacek Kielar rozpoznał 10 wniosków i 12 dokumentów, w tym obszerne oświadczenie mojej Żony – wszystkie odrzucił. I w drugą stronę. Sędzia Jacek Kielar na wstępie odniósł się do wniosku o sprostowanie protokołu, po czym oświadczył, że protokolantka się rozchorowała i wniosek zostanie rozpoznany w późniejszym terminie. Choroba protokolantki to kolejny cudowny zbieg okoliczności, jaki spada sędziemu z nieba, ale zostawiam to. Ważne, że sędzia Kielar… zamknął dziś przewód sądowy, a zatem wszystkie wnioski poszły się… i tu ostrożnie nie napiszę „pierd…ć”, bo nazywam się Piotr Wielgucki, nie Jerzy Owsiak.

Pisałem o dwóch, ale mam jeszcze trzeci przykład zachowania sędziego. W trakcie zeznań oświadczyłem, że pełnomocnik Jarosław Kowalewski popisał się wyjątkową bezczelnością, chodziło o pewne kłamstwo, które nie ma teraz znaczenia. Sędzia Kielar wyskoczył z fotela i krzyknął, że on nie pozwoli na takie sformułowania obrażające pełnomocnika. Po godzinie pełnomocnik Kowalewski stwierdził, że kontrowersje.net to rezerwuar kloaczny, gdzie przychodzą ludzie, aby się w kloace nurzać. Sędzia z atencją mrugnął powiekami. Mowy końcowe udało się jednak wygłosić w normalnej formule, w trakcie obu mów sędzia Jacek Kielar był pochłonięty lekturą swojego notatnika, ani razu nie podniósł wzroku, co właściwie mi zaimponowało. Jeśli olewać swoje obowiązki, to z przytupem. Ożywił się sędzia tylko raz, w chwili gdy pełnomocnik Kowalewski oświadczył, że żąda uniewinnienia i zwrotu kosztów pełnomocnictwa. Padło w tej kwestii pytanie zza ławy sędziowskiej: „A ile Pan sobie życzy”? Tutaj nie odmówiłem sobie złośliwości, dosłownie było to jakoś tak: „A na ile pan, że tak powiem, wycenia te koszty”. Rozprawa się zakończyła i sędzia wyznaczył nowy termin na dzień 8 marca 2016 roku, wtedy ma być ogłoszony wyrok. W związku powyższym ogłaszam wyrok z dnia 8 marca 2016 roku, zanim to zrobi sędzia Jacek Kielar, który w tej sprawie zrobił wszystko, aby ośmieszyć wymiar sprawiedliwości i ocalić głowę resortowego „filantropa”.

Sąd Rejonowy w Złotoryi uniewinnia Jerzego O, a w najlepszym razie umarza postępowanie, kosztami procesowymi obciążając oskarżyciela Piotra Wielguckiego. W dniu 8 marca nie zamierzam się nawet na sali sadowej pojawić, ale oczywiście złożę apelację i mam nadzieję, że trafi do tego składu, który skazał mnie za „króla żebraków”. Na koniec jeszcze mała refleksja. Na sali sądowej byli praktycznie sami przedstawiciele WOŚP i „Toudi” Jerzego O. z legnickiej gazetki rozdawanej w Biedronce. Oni wszyscy, przyglądając się rozprawie na twarzach mieli wymalowane jedno: „ja pier…ę, jak to dobrze, że ja na tego sędziego nie trafiłem”. Oni wszyscy wiedzą, że bronią Bolka, bronią człowieka skompromitowanego do imentu i manipulującego opinią publiczną jak Bolek właściwy. I tak sobie pomyślałem, że jestem w czepku urodzony, szczególnie po słowach mecenasa w trampkach, że Matka Kurka pisze sobie 4 lata i nic z tego nie wynika, sądy orzekają wbrew Matce Kurce, a CBA nie wywala drzwi Fundacji. Moja walka o prawdę jest zupełne nic niewarta, w porównaniu do tego, co przeszła Anna Walentynowicz, Krzysztof Wyszkowski i później Cenckiewicz, Gontarczyk i Zyzak. Moje wyroki są śmieszne w porównaniu z wyrokiem w sprawie Sawickiej i Mariusza Kamińskiego, niemniej jednego jestem pewien.

Przyjdzie czas, że Jerzy O., skończy jak Bolek, obrońcy Jerzego O., jak Osiecka i Tyszkiewicz, rzecznik Jerzego O., jak Mietek Wachowski, dziennikarzyna legnicka, jak Passent, mecenas w trampkach, jak mecenas Koń i sędzia Jacek, jak sędzia Łączewski. Powtórzę po raz dwusetny – Jerzy O. zrobił sobie biznes z ludzkiej wrażliwości, a przy pomocy kreatywnej księgowości przelał miliony do prywatnych firm. Dotąd jest bezkarny, bo pochodzi z odpowiedniej resortowej rodziny i jest chroniony przez resortowych obrońców, z różnych stron. Tych obrońców jest tak wielu, że nie chce mi się sprawdzać kim dla sędziego Jacka Kielara ze Złotoryi jest Michał Kielar ze Złotoryi, odnotowany w aktach IPN jako „sekretarz propagandy PZPR”, wcześniej instruktor PZPR.Pomimo zderzenia z opisaną patologią, nie poddaję się i nie poddam się, jeśli będzie trzeba poczekam dwa razy dłużej od Krzysztofa Wyszkowskiego, ale Jerzy O., będzie Bolkiem i cały orszak razem z nim zapadnie się pod ziemię.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(10 votes)

Po frekwencji i hierarchii ich poznacie – spęd KOD

$
0
0

Pamiętaj człowieku rozumny! W przypadku KOD nigdy nie mów o jakimkolwiek szczycie żenady, czy upadku, bo takie zjawiska nie istnieją, ale… Jak nigdy czekam na kolejne zbiegowisko pod szyldem KOD i chociaż może się to wydawać dziwne, a wręcz masochistyczne, mam sporo powodów, by się poświęcić. Po wygłupie z okazji Dnia Walentego praktycznie nie wiemy nic, od strony socjologicznej. Nie znamy kondycji zaplecza: ogłupionych telewizją, esbeków, kapusiów, administracji POPSL oraz artystów piszących do Kiszczaka. Jeśli nie podałem pełnego składu organizacji, najmocniej przepraszam, ale pisząc poważnie, to warto poznać, co się w tym obozie dzieje. Pretekst do ostatniej demonstracji był tak głupi, że nawet większość zagorzałych zwolenników pozostało w domach. Trudno zatem oceniać, co w trawie piszczy. Teraz jest bardzo dobra okazja, aby zweryfikować parę wskaźników. Marsz w obronie Bolka Wałęsy powinien pokazać ile jeszcze towarzysze z KOD są w stanie z siebie wykrzesać, jaka kadra im pozostała na placu boju, no i kto ze znanych i lubianych odważy się pójść pod szyldem: „Bronimy kapusia, który za pieniądze sprzedawał swoich kolegów”. Pytania wcale nie są naiwne, bo zgodnie z moimi przewidywaniami wraz z obnażaniem patologii wywodzącej się z okrągłego stołu, znaczna część beneficjentów porozumienia komuny z „opozycją” zacznie zmieniać front. Proces ten już się rozpoczął, co i rusz pojawiają się deklaracje, że Wałęsy bronić się nie da. Podpisy pod takimi deklaracjami wywołały zdziwienie na niejednej twarzy.

Na całość poszedł nie kto inny, tylko Waldek Kuczyński, trochę słabiej, ale bez oporów autentyczność dokumentów uznał Sławek Sierakowski. Oni rzecz jasna nie zostaną przechrztami i do PiS się nie zapiszą, ale trzeba pamiętać o symbolice i strukturze społecznej. Uznanie faktów nie jest rzeczą typową dla gwiazd RPIII, to wybitnie unikalne zachowanie. Skoro Kuczyński i Sierakowski nie plotą bzdur o „ścieku z IPN”, to co maja zrobić przeciętni Kowalscy, którzy zawsze i wszędzie słuchają „autorytetów”? Symboliczny sygnał idzie z góry i taki alarm natychmiast jest odczytywany przez stado zwane lemingami. Jest prawie pewne, że ci dwaj na marszu KOD się nie pojawią, pytanie ilu z tej półki zachowa się podobnie. Nie trzeba być nazbyt błyskotliwym analitykiem, żeby dostrzec, gdzie tkwi potencjał komediantów z KOD. Z całą pewnością nie oddolny ruch i skład ich wypromował. Z jednej strony sponsoring międzynarodowych potężnych grup wpływu, z drugiej tubylcze tłuste misie, z trzeciej lepsze towarzycho, na wyrost zwane salonem. Właściwie do frekwencji liczy się tylko ta ostatnia grupa, bo Sorosa, czy innej Merkel to się raczej w pochodzie ze sztandarem nie zobaczy. Ilu pupilów, dogorywającego systemu dystrybucji dóbr wszelakich, odnajdzie w sobie tyle determinacji i odwagi, aby wziąć udział w tak kompromitującym przedsięwzięciu?

Jeśli poznamy odpowiedź na to pytanie, będzie dużo łatwiej pokusić się o prognozę na przyszłość. Lech Bolek Wałęsa był mitem stworzonym po to, by odebrać poczucie wartości słynnym 10 milionom ludzi. Nie ma żadnego przypadku w rytualnym powtarzaniu „ja obalyłem komunem”. Słowa te wzmacniane i odpowiednio przerabiane przez właściwe organa, spowodowały, że jeden Bolek zastąpił cały naród. Niestety nie jestem autorem tej diagnozy, autorką jest bardzo dobra w socjologicznym fachu dr Fedyszak-Radziejowska, ale jako skromny magister podpisuję się wszystkimi kończynami. O ile uda się odwrócić ten fałszywy proces, a warunkiem wstępnym są gruzy na micie Wałęsy, to naturalnym porządkiem rzeczy naród odzyska wiarę i zaprzańcy spadną z cokołów. Doskonałym katalizatorem sanacji życia publicznego i narodowego w Polsce może być wykruszające się wsparcie dla KOD, który jako taki jest nieistotnym i przypadkowym bytem, ale ważne czego stał się symbolem.

Przekładając wszystko na zwykły język, bez ozdobników socjologicznych, test sprowadza się do prostej rzeczy. Gdy na spędzie KOD zabraknie połowy „salonu”, który dotąd miał odwagę robić za tłum demonstrantów, to mamy początek końca hucpy sponsorowanej i tym samym ostateczny upadek „porządku” RPIII. Ważna będzie również jakość frekwencji, czyli loże VIP-ów. Czytam, że jakiś aktorzyna, którego ledwie kojarzę z reklam, zapowiedział swój udział w farsie. O takie sygnały nie chodzi, tutaj liczy się coś zupełnie innego. Zobaczymy bankowca Kondrata, czy po ostatnim razie ma dość? Pojawią się wśród obrońców Bolka największe gwiazdy, czy też będą na zwolnieniu lekarskim? Pan mecenas Koń, podskoczy jak wesoły Romek z komedii Barei, czy zostanie w domu z powodu nawału obowiązków. Wiem, że łatwo nie jest, ale przedstawiłem sporo ważnych powodów, aby się przemóc i jednak obejrzeć najbliższy spęd KOD z bliska.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(9 votes)

Jaki marsz KOD-u? To dreptanie w miejscu!

$
0
0

Napisało się A, to trzeba napisać B. Z góry zastrzegam, że nie miałem czasu zajmować się pierdołami o czym świadczy też pora publikacji felietonu. Na szybko przejrzałem relacje ze spędu KOD, od Wyborczej do Wpolityce. Widzę te same komentarze i zaklęcia co zawsze, zatem wniosek też się nie może zmienić. Nic się nie dzieje, stoimy w miejscu, połączone siły, które utraciły przysłowiowe koryto, utrzymują mniej więcej ten sam poziom frekwencji. O liczbie jak zwykle trudno mówić, ale jeśli kroczący w pierwszym szeregu stołeczny ratusz podaje, że było 80 tysięcy esbeków, kapusiów i zaczadzonych mediami, to realnie było co najwyżej pół z tego. Gwiazd z pierwszych stron gazet nie widziałem, oczywiście nie mam na myśli kadr partyjnych z PO, Nowoczesnej, byłej SLD i kawałek PSL, bo co to za gwiazdy. Pojawił się za to nowy element w marszu pokonanych. Z grubsza całe przedsięwzięcie można nazwać inicjatywą pozytywną. Durnych haseł i karykatur Kaczyńskiego zabraknąć nie mogło, jednak motywem przewodnim była obrona nie atak. Nie ma się, co dziwić, trudno byłoby atakować wdowę po Kiszczaku i zapisywać ją do Radia Maryja. W związku z ograniczeniami całe szemrane towarzystwo przede wszystkim krzyczało, że są takimi samymi kapusiami jak Lech Bolek Wałęsa. Wyjątkowo im wierzę, w dodatku bez najmniejszych zastrzeżeń. Tyle danych wystarczy, żeby przejść do meritum i oceny zjawiska. Powinno się to nazywać dreptanie w miejscu nie maszerowanie. Demonstracje KOD, pomimo utrzymania frekwencji na dość przyzwoitym poziome, nie zmieniają politycznego układu sił, a jeśli już to dość nieoczekiwanie i wbrew intencjom.

Na początku usłużne sondażownie pompowały Nowoczesną, bo był doskonały pretekst. Ludzie wyszli na ulicę i natychmiast zostali ludźmi Ryśka Petru. Po czasie wałczący o życie Markowski z CBOS ostudził nastroje, no i PiS zrobił wewnętrzne sondaże, które dają poparcie na poziomie 40%. Notowania Ryśka od kilku tygodni lecą na łeb i znów się zbliżają do Platformy leżącej pod respiratorem. Wszystkie te zabiegi nie nadają się do żadnej analizy, ponieważ nie zawierają cienia rzeczywistych danych, ale i z tego cyrku da się wyciągnąć rozsądne wnioski. Mamy w tej chwili przedziwny etap dziejowy, jaki się jeszcze nigdy w Polsce nie zdarzył. Dla starego układu jedno nie ulega wątpliwości, za wszelką cenę i najlepiej jak najszybciej, trzeba wywalić PiS w powietrze. Problem polega na tym, że nie wiadomo kto ma tego dokonać, jakimi środkami, w czyim imieniu i komu ostatecznie nowa zmiana miałby służyć. Powstanie Nowoczesnej to wojna w rodzinie, WSI z Komorowskim zbudowało sobie przyczółek i nie widzi możliwości porozumienia ze Schetyną. Proszę Państwa! Czujecie to? Schetyna nie umie się dogadać z Komorowskim! Tylko ta jedna okoliczność dobitnie pokazuje jak bardzo rozsypała się niegdysiejsza potęga stworzona przez bezpiekę. Wojenki były zawsze, ale co do celu nadrzędnego porozumienie nigdy nie stanowiło problemu, na co przykładów jest aż nadto. Od Nocnej Zmiany, przez wycofanie się Cimoszewicza w wyborach prezydenckich, gdy dostał sygnał od esbeków, po Olka Kwaśniewskiego, który pozwolił Tuskowi zdemolować LiD. Dopóki taki stan będzie istniał, można sobie żyć i kłaść się spać zupełnie spokojnie.

Schetyna z odzysku i Bimbrownik z Biłgoraja II, to tylko jakieś chaotyczne eksperymenty, których w żadnym razie nie da się porównać do profesjonalnych akcji, z jakimi mieliśmy do czynienia w przeszłości. Marsze KOD tylko i wyłącznie podkreślają chaos, bo jak się traci orientację, to się krzyczy i ciska na wszystkie strony. Czy na ulicę wyjdzie 10, czy 80 tysięcy, nie ma większego znaczenia, bo najważniejsze nie istnieje. Nie ma siły zdolnej przejąć władzę, nie ma porozumienia wśród mecenasów, co do nowej redystrybucji dóbr, a i za bardzo kraść też nie ma co. Góra dwa dni media i politycy będą roztrząsać i pocieszać się widokiem defilującego elektoratu, który ciągle nie daje większości. Czas zacznie pracować na korzyść władzy – zdarzają się takie cuda. Od kwietnia ludzie dostaną po 5 stów do portfela i podobnych dziwów jeszcze Polacy nie widzieli. Wystarczy posłać jeden komunikat do wyborców: „Ci z ulicy, co bronią Bolka, jak dorwą się do władzy, to zabiorą Wam pieniądze”. Lekko licząc 3 miliony wyborców zadepcze i zakrzyczy cały „nowoczesny”: cyrk. I to już koniec podsumowania dzisiejszej ulicznej zamieszki, pozostaje jedynie powtórzyć. Proszę żyć i spać spokojnie, nic i nikt Polakom, póki co, nie zagraża. Gdyby nie daj Bóg pojawiła się poważna siła, pierwszy zaalarmuję, na razie mamy skecze na świeżym powietrzu i żadnego pomysłu na odzyskanie władzy.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(8 votes)

Leśne dziadki z Wenecji mogą się bardziej przysłużyć niż zaszkodzić Polsce

$
0
0

Jarosław Kaczyński ma rację i Witold Waszczykowski nie popełnił wielkiego błędu. Manewr z Komisją Wenecką jest jedną z tych spraw, których się nie da jednoznacznie ocenić. Kaczyński przypomniał podstawową zasadę, bardzo bliską mojemu sercu i rozumowi. Polska decyduje o Polsce i Polacy urządzają życie Polakom. Wiadomo było, że ściąganie sobie na garb czegoś takiego, jak organ europejski nie może się skończyć dobrze. Domyślam się jednak, że Witold Waszczykowski, który zna te realia, usiłował uciec do przodu. Hucpa z Trybunałem Konstytucyjnym trafiłaby do Komisji Weneckiej wcześniej czy później. Prawdopodobnie minister chciał złagodzić propagandowy efekt i dlatego wolał sam wystąpić, niż czekać na donos. Trudno podobnej argumentacji odmówić sensu. Z drugiej strony Jarosław Kaczyński, co do zasady i w swoim stylu, słusznie powiedział, że takie zabiegi zawsze i wszędzie są błędem. Żadnych obcych struktur, które mają decydować, w jaką stronę będziemy sobie kręcić kijek od kaszanki. Prawidłowo, tylko Kaczor zwyczajowo chce robić politykę otwartą, taką prosto z wątroby, a Waszczykowski próbował przytłumić narastającą histerię ruchem dyplomatycznym. Wynik nie wygląda imponująco, prawdę mówiąc nic z tego nie wyszło, bo i ciężko się było spodziewać sukcesu. Mimo wszystko nie wieszałbym za ten stan rzeczy psów na MSZ, dyplomata ze mnie żaden, ale gdybym był polskim ministrem (nie daj Bóg) też pokusiłbym się o małą grę, co nic nie kosztuje. To nieprawda, że podniesie się większa histeria z powodu samobójczej bramki PiS, jak się określa posunięcie Waszczykowskiego.

Histeria w każdych okolicznościach byłaby taka sama, wystarczy spojrzeć na obłąkanych, którzy zrobili kryterium uliczne w obronie płatanego kapusia esbecji. Zresztą nie ma najmniejszego sensu deliberować, co by było, gdyby było, ważne jest, jak ma być. W tym miejscu kończy się dylemat i wracamy do świętej zasady. W Polsce rządzą Polacy, którzy mogą pytać o opinię, jeśli mają taki kaprys lub potrzebę, ale ostatecznie nikt nam w kaszę dmuchał nie będzie. Wszystko, jeśli chodzi o wytyczne z zewnątrz, ale nie wszystko w sprawie. Stanisław Janecki to jeden z nielicznych dziennikarzy, których jeszcze czytam i się od Nich uczę. Janecki o Komisji Weneckiej od początku pisał rozsądnie i w ostatnich dniach też dostarczył kilku unikalnych informacji. Włochy to jeszcze gorsza Francja, tam się uprawia komunizm z krwi i kości i te leśne weneckie dziadki oczywiście mają czerwone papiery. Pan redaktor zauważył też, że przecieki kontrolowane w tej instytucji są czynnością rutynową. Weneckie dziadki puszczają szczura i czekają na reakcję, podobnie działają wszystkie skorumpowane i lewackie „organa”, ale i na to jest rada, którą wskazał Prezydent Andrzej Duda. Pan Prezydent zadał najprostsze na świecie pytanie. Jak to możliwe, że z oficjalnym stanowiskiem Komisji Weneckiej szybciej zapoznali się towarzysze z Czerskiej niż polski rząd? W tym kierunku należy podążać i co więcej dołożyć stanowczości.

Nie można poważnie traktować instytucji, która publikuje swoje decyzje w prowincjonalnej lewicowej prasie. Od reakcji polskiego rządu i Prezydenta Andrzeja Dudy zależy jak ostatecznie będzie wyglądać „ekspertyza” komisji. Chociaż cały ten spektakl jest kolejną próbą dyscyplinowania Polski przez międzynarodówkę, cieszę się, że przed takimi „problemami” stajemy. Mamy okazję pokopać na boisku treningowym i pokazać kilka zagrań, które zrobią wrażenie przed meczem o wszystko. Przez najbliższy rok z całą pewnością będziemy świadkami wielu zdecydowanych nacisków skierowanych na podtrzymanie kolonializmu w Polsce. Siła tych presji zawsze opiera się na zasadzie impuls i reakcja. Im więcej impulsów się pojawi, tym bardziej spanikowanych reakcji międzynarodowe czynniki się spodziewają. I w drugą stronę, im więcej impulsów się wykpi, zlekceważy albo odpowie mocniejszym impulsem, tym bardziej się międzynarodówce odechciewa eksperymentów. Z mało istotnej sprawy może się narodzić całkiem rozsądny model postępowania z kolonizatorami. Nie ma tego głupiego, co by na mądre wyjść nie mogło.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(8 votes)

Biernat do prokuratora, willa Jaruzelskiego o 6.00 na glebę. Początki wolnej Polski!

$
0
0

Niezmiennie twierdzę, że zbyt szybko zapominamy jaką stajnię pozostawiło po sobie „25 lat wolności”. Pierwsze marzenie Polaków skupiało się na tym, aby ktoś w końcu zajął się sprzątaniem i zamiast stajni urządził w Polsce dom, w którym zamieszkamy jak ludzie, nie jak… Stało się i to jedno spełnione marzenie jest dla mnie wartością nadrzędną i paliwem na długie lata. Dwa tytułowe wydarzenia nie robią większego wrażenia na większości Rodaków i nawet zagorzali zwolennicy porządków kręcą nosem, że jakieś takie mało znaczące te gesty. Marudzenie poniekąd słuszne, w końcu kto by nie chciał zamiast płoci zobaczyć rekinów za kratami. Kto by nie chciał przeczytać akt zgromadzonych na Łubiance, zamiast listów miłosnych Seweryna i Osieckiej do Kiszczaka? Skala patologii nie koresponduje z symbolicznymi aktami mizernej sprawiedliwości i tutaj zgoda, ale na miły Bóg spójrzmy na te dary z racjonalnym dziękczynieniem. Zgadzam się ze sceptykami, że IPN w willi Jaruzelskiego najpewniej szuka wiatru w polu. Pojmanie Biernata przez prokuraturę też jawi się jako szukanie prawa i sprawiedliwości w minimalnym wymiarze, jednak coś podobnego przez ostatnie osiem lat było nie do pomyślenia. „Świętości” nikt nie śmiał dotykać, wskazywanie złodzieja palcem kończyło się wyrokiem za pomówienia, wskazanie kapusia linczem i ostracyzmem społecznym. I nagle nastąpił błogosławiony zwrot akcji, dzieją się cuda nad Wisłą, ale nie ma się komu z oczekiwanej odmiany cieszyć. Nie grzeszmy pychą i spójrzmy z pokorą na rzeczy sedno.

Do dziś nikt nie potrafi jednoznacznie stwierdzić o co tak naprawdę chodzi z komedią odstawioną przed wdowę po Kiszczaku, która się skończyła tragifarsą dla Lecha Bolka Wałęsy. IPN od ponad roku prowadzi różne śledztwa w związku z oczywistymi podejrzeniami, że w domach esbeków mogą się znajdować ciekawe dokumenty. O podejrzeniach prokuratorskich i CBA chyba nie ma sensu wspominać, ile i kto kradnie w POPSL wiedzieli podoficerowie. Cały problem polegał na tym, że nie było odważnych, aby zamknąć najbardziej dające po oczach sprawy. Teraz lawina powoli ruszyła wbrew gigantycznym tamom kłamstwa i ochrony brudnych biznesów. Przerwanie tej zapory wymagało nadludzkiego wysiłku, bo i za rządów PiS pierwsze działania w kierunku prawa i sprawiedliwości też nie były takie przyjemne, mam na myśli planowaną histerię. W 2006 roku koleżanka złodziejki nielegalną amunicją próbowała urządzić płaczliwy spektakl, co skończyło się dla niej tragicznie. Lekarz łapownik, traktujących ludzi jak bydło, stał się ofiarą IV RP i po jego aresztowaniu okazało się, że masowo zaczęli „umierać” ludzie, czekający na transplantację. Wyreżyserowany płacz Sawickiej niósł się po korytarzach sejmowych przez dwie kadencje, a uczciwi funkcjonariusze, którzy namierzyli łapówkarę dostali wyroki bez zawieszenia. Z kapusiów esbeckich w zasadzie udało się napiętnować jednego Maleszkę, nawiasem mówiąc ten konfident nadal po cichu redaguje czerski biuletyn.

A jak to wygląda dziś, gdy poszły w eter dwie akcje wymierzone w stajnię Michnika. Jako stały widz TVN24 stwierdzam, że na próby wszczęcia rytualnej histerii, przez Mordkę Morozowskiego, nawet redakcyjna koleżanka patrzyła z politowaniem. Przyłapany w sejmie Halicki ze zwieszona głową przyznał, że Biernata bronić się nie da. Rozkraczeni „obiektywnie” dziennikarze wykpili porównanie do Białorusi w kontekście wizyty IPN w domu Jaruzelskiego. Co to oznacza? Przełamanie najkrócej mówiąc! Jest znacznie łatwiej niż było prawie 10 lat temu, mamy inny klimat, który dał przewagę Polsce i przycisnął do ściany PRL. Długo oczekiwany stan staje się faktem, właśnie poprzez takie niby drobne gesty i działania.

Biernat nie zostanie Sawicką, Bolek nie wybroni się jak kapuś Boni, wdowa po Jaruzelskim do „niepokalanej” działaczki SLD „Basi” Blidy też się nie zbliży ze swoim męczeństwem. Dokładnie w tym rzecz, żeby podobne porządki nie robiły większego wrażenia, żeby były naturalnym stanem. Przyglądałem się uważnie w jakim kierunku pójdzie „narracja” i kolejny raz mamy bezradność przeplataną rozpaczliwymi próbami wykorzystanie starych i zgranych chwytów propagandowych. Moja ocena bieżącej sytuacji nie jest zaklinaniem rzeczywistości, naprawdę uważam, że nastąpił przełom w polskim życiu publicznym, po raz pierwszy Polak ściga złodzieja i kapusia, a nie odwrotnie.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(9 votes)

Stachanowcy dziennikarstwa, czyli hodowcy Arabów

$
0
0

Bez żadnej ironii muszę stwierdzić, że jestem pod wrażeniem kondycji i wytrzymałości dyżurnych skoczków medialnych. Kogo mam na myśli? Jest taki gatunek dziennikarza, pożal się Boże, któremu jest obojętne przed jaką kamerą lub mikrofonem wystąpi albo w jakiej gazecie będzie pisał. Kiedyś już prezentowałem dzień roboczy przykładowego egzemplarza, ale to był obraz w wielkim skrócie. Dziś też nie mam ochoty na pełne kalendarium, dlatego przypomnę w czym rzecz. Wstaje taki rano i zaczyna gadać w „Sygnałach dnia”, koło południa jest już w Superstacji, po obiedzie w TVN, przed wieczorem w TOK FM i kończy dzień w jakiejś wieczornej debacie, a jeszcze po drodze trzaśnie felieton dla bulwarówki. Robi wrażenie prawda? Mnie też można zarzucić grafomaństwo, w końcu produkuję się dzień w dzień i siłą rzeczy nie da się utrzymać najwyższego poziomu, nie da się też uniknąć wtórności oraz innych niebezpieczeństw. Staram się jednak nie przesadzać i gdy brakuje pomysłu na felieton unikam wchodzenia na grząski grunt faktów i wiedzy specjalistycznej. Lepiej napisać coś na luzie, w ramach odreagowania, niż robić z siebie idiotę i udawać wybitnego… no powiedzmy hodowcę koni arabskich. W natłoku informacji obiła mi się o uszy właśnie sprawa stadnin w Janowie Podlaskim i Michałowie. Przyznam też, że Czytelnicy prosili, aby się sprawie przyjrzeć, niektórzy wręcz domagali się ostrej krytyki, bo rzecz „śmierdzi TKM”. Przykro mi, nie wezmę się za stadniny na poważnie, najzwyczajniej w świecie nie znajdę na to czasu, którego w tym przypadku potrzeba bardzo wiele, ponieważ nie mam bladego pojęcia o hodowli konia wierzchowego. Wiem natomiast prawie wszystko o technice powielania bzdur populistycznych, przez medialnych stachanowców i tutaj wystarczy dosłownie kilka faktów, aby zdemaskować popelinę.

Każdy szanujący się stachanowiec medialny zaczyna dzień od Gazety Wyborczej lub TVN, dopiero potem parzy sobie kawę. Z tych przekaźników czerpie wiedzę i w większości przypadków niczego nie weryfikuje. Stachanowiec ogranicza się do barwnego komentarza. Cytując klasyka, „jakaś Dziunia” z TVN24 pokazała najazd na nowego szefa stadniny, bodaj w Janowie i się zaczęło. Rzeczywiście namaszczony przez, skądinąd mało błyskotliwego ministra Jurgiela, wyglądał na klasycznego „leśnego dziadka”. O koniach zapewne wiele tyle, co ja, a w obyciu z mediami zachowywał się fatalnie. Przyznaję, że po tak sugestywnej zbitce kusi i to bardzo, żeby pojechać długą serią po partyjnym kolesiostwie, ale coś mi z tyłu głowy podpowiadało, że zbyt oczywiste to wszystko i TVN-owskie, aby nie szukać drugiego dna. Takich dylematów nie mieli stachanowcy, zobaczyli parę kadrów i poczuli misję, w trakcie której napłodzili „mądrości”, co niemiara. Naturalnie kpin z „dobrej zmiany” i wrzucania PiS do jednego worka z PO nie mogło zabraknąć. Tymczasem po kilku dniach głos zabrali dziennikarze szanujący siebie i Czytelników. Co się okazało? Nic nowego, wszystko po staremu. CBA, NIK i parę innych instytucji spisały parę teczek akt i zebrały materiał na przekręty w tych państwowych stadninach. Między innymi Cezary Gmyz, ale i paru innych, którym się chciało, przedstawili konkretne dokumenty i wyniki raportów.

Śledztw i audytów nie przeprowadził ani Ziobro, ani Kamiński, ani Macierewicz, ale poprzednia ekipa i to wystarczający powód, aby skalę przekrętów uznać za nadzwyczajną. I to cała tajemnica szybkich ruchów kadrowych w stadninach, które z TKM mają tyle wspólnego, co Matka Kurka z pewną orkiestrą. Do TKM doszło, gdy usiłowano wcisnąć młodszego Mariusza Kamińskiego i paru innych autsajderów z PiS do spółek skarbu państwa, ale wówczas Kaczor jednym zdaniem pozmiatał niewątpliwe nadużycie. W Janowie i Michałowie w ekspresowym tempie odcięto koryto kilku „biznesmenom” i mam nadzieję, że zastąpili ich ludzie od pilnowania polskich interesów, bo od hodowli to są zootechnicy i trenerzy, nie prezesi. Nie dam się wciągnąć i namówić na praktyki „dziennikarskie” uprawiane przez stachanowców. Walenie pod publiczkę na podstawie doniesień ośrodków propagandowych to kompromitacja tych pań i panów, nie PiS. Co nie znaczy, że takim sprawom nie należy się przyglądać i to bacznie, ale po pierwsze trzeba mieć minimum wiedzy, po drugie przyłożyć się do rzetelnej oceny, zamiast bredzić trzy po trzy między kawą w „Sygnałach dniach”, a szklanką wody w TOK FM. Cierpliwości stachanowcy, statystyka jest nieubłagana i ponad wszelką wątpliwość dojdzie do mniejszej lub większej afery na szczytach władzy. Wtedy będzie doskonała okazja i konieczność, żeby sobie ulżyć, ale też bronić tego, co nasze, nie partyjne.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(7 votes)

Musimy się nauczyć dystansu, bez tego nie ma poczucia wartości

$
0
0

Z pełną konsekwencją nie dołączam do chóru krytyków ministra Witolda Waszczykowskiego, bo ten minister ma jedną niewątpliwą zaletę – stara się i pokazuje ze wszystkich sił, że skończyło się traktowanie Polski jak kolonii. Tego jednego Waszczykowskiemu odmówić się nie da, a jeśli już to można mówić o pewnej nadgorliwości w okazywaniu polskiej niezależności i dokładnie tutaj widzę rodzący się problem. W polityce jak w życiu, nie da się non stop stroszyć piór i podkreślać jakim to strasznie groźnym jesteśmy kogucikiem. Lew nie ryczy co pięć sekund i nie potrząsa grzywą na widok zająca, aby podkreślić swoją siłę i mimo wszystko każde zwierze wie, że z lewem nie ma żartów. Polska postrzegana przez świat od dziesiątków lat jako łatwy cel, na początku musiała bardzo wyraźnie zaznaczyć, że te podłe czasy się skończyły i dlatego pewne przesadne reakcje były wskazane. Minęło jednak 100 dni i wysłaliśmy do świata wystarczająco wiele stanowczych komunikatów, aby pomyśleć o racjonalizacji i uporządkowaniu naszego stanowiska. Nie możemy po każdym okólniku, jakiejś śmiesznej komisji, kopiować słynnego wystąpienia minister Becka. Któryś raz z rzędu pytam publiczne, po co nam takie gesty jak masowe produkowanie listów sygnowanych podpisami premiera i wysokich ministrów? W tych dniach minister spraw zagranicznych wysłał następne dwa pisma i nawet uważny obserwator życia politycznego gubi się w adresach. Do Polskich ministrów listy wysyłają podrzędni biurokraci, a z naszej strony odzywa się najwyższy szczebel i w dodatku cięgle podkreśla, że jesteśmy suwerenni, demokratyczni i rośniemy w siłę. Dziecko wie, że takie ciągłe powielanie deklaracji jest okazywaniem słabości, w najlepszym razie niepewności. A przecież istnieje 1000 technik, aby pokazać, że Polska przestaje być szarą myszką i chociaż jeszcze nie jest lwem, to swojego rewiru nie da ruszyć.

Jednym z takich sposób jest dystans. Piszą listy? Niech piszą, ich prawo, co innego mają robić marksistowscy biurokraci brukselscy i inni dożywotni członkowie komisji? Oni piszą, a my odkładamy na półkę między setki pism i odpowiadamy nachalnym dziennikarzom lekkim komentarzem. Wie pani redaktor, nie miałem czasu się zapoznać z tym stanowiskiem, w tej chwili pracujemy nad niezwykle ważnym projektem i to jest dla nas priorytetem. To znaczy, że ministerstwo lekceważy stanowisko komisji? Pani redaktor nikogo nie lekceważmy, bo to nieeleganckie, w stosownym czasie, podsekretarz Malinowski odniesie się do wątpliwości urzędników z Wenecji i udzieli odpowiedzi. Wszystko czego nam potrzeba na tym etapie dziejowym. Dalsze zdecydowane reakcje sygnowane pieczęcią ministerialną, czy nie daj Bóg jeszcze wyższą, siłą rzeczy staje się przeciw skuteczne. Po co za każdym razem ryczeć i potrząsać grzywą, gdy zwykły uśmiech politowania albo wymowne milczenie są zdecydowanie skuteczniejszym środkiem i nie wymagającym wysiłku. Nauczmy się dystansu, oczywiście nie do naszych spraw i nawet nie do nas samych, nauczmy się dystansu w relacjach z międzynarodową biurokracją i organami nacisków (żałosnych). Świat powinien zobaczyć Polskę pewną siebie i pewną własnej wartości, a nie Polskę masowo produkującą manifesty swojej niezależności, co po prostu wygląda kiepsko.

Najzwyczajniej odpuścić sobie, skoro wychodzimy ze słusznego założenia, że wszystkie te spektakle są firmowane marionetkami sponsorowanymi przez grupy wpływów, to pokażmy, że marionetki nie są dla nas równorzędnym partnerem. Ktoś w Ministerstwie Spraw Zagranicznych albo w Kancelarii Premiera Rzeczypospolitej Polskiej powinien przygotować typowo dyplomatyczny model postępowania, w którym znajdą się stare sztuczki sprowadzające „partnerów” na ziemię. Podkreślę raz jeszcze, że moją intencją nie jest krytykowanie Waszczykowskiego, czy udzielanie ministrowi rad, fachowcem od tych spraw nie jestem, ale widzę bezsensowne napięcie. Zejdźmy z tego górnego C i arii w wykonaniu szacownych gabinetów. Zacznijmy sobie gwizdać pod nosem i róbmy swoje nie zwracając uwagi na pomrukiwania z zewnątrz. Innej drogi do pozyskania szacunku i powagi nie ma. Przyjdzie poczta, to niech swoje odczeka, trafiając do odpowiedniej przegródki. Po tygodniu pani Krysia wezwie do usunięcia braków formalnych, za dwa tygodnie pan Staszek zażąda opłaty skarbowej pod rygorem odrzucenie wniosku i tak przez pół roku. Po co głupotami zawracać głowę ministrom i przede wszystkim Polsce?

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(5 votes)

Kanclerz Andżela znów przesunęła pachołka Tuska i trzeba to wykorzystać

$
0
0

W przypadku oświadczeń, działań i dowolnych zachowań Tuska prawie wszystko jest jasne i dokładnie odwrotne niż wygląda. Tak się złożyło, że w tym samym tygodniu o bankrucie politycznym znów się zrobiło głośno. Najpierw ojczysta dla Donalda prasa, czyli niemiecki dziennik, napisał, że należy mu się druga kadencja „prezydenta” Europy, potem zaczęto cytować słowa „nie przyjeżdżajcie do nas”. Wystarczy sobie głośno powtórzyć to zdanie, aby od razu rozpoznać klasykę propagandową, którą znamy z czasów Ostachowicza. Ile takich akcji para propagandzistów, uczeń i mistrz, przeprowadziła, tego nie policzy komputer Pentagonu. Nie ma za to żadnego problemu z rozpoznaniem autora. Czym się różni nagłe i brawurowe „nie przyjeżdżajcie do nas” od „wojny wypowiedzianej dopalaczom”, „walki z kibolami” i „wypalania korupcji gorącym żelazem”? Zupełnie niczym, taki sam bełkot, za którym nie idą żadne konkrety. Tym bardziej zastanawiające jest w jakim celu Donald się wychyla i kto mu kazał. Zacznijmy od kontrastu. Podobnych słów w życiu nie wypowiedziałby enerdowska kanclerz Andżela Merkel. Ona, jak każdy polityk, po własnej kompromitacji trzyma się z oślim uporem błędnych diagnoz. Merkel już na zawsze będzie kojarzona z tą głupotą, która nawoływała „uchodźców” do nawiedzania Europy. Gdyby sama Andżela dokonała zwrotu i zaprzeczyła wcześniejszym słowom., stałaby się pośmiewiskiem nie tylko w NRD, ale w całych Niemczech. Z drugiej strony ona o niczym tak nie marzy, jak o głośnym apelu „nie przyjeżdżajcie do nas”, bo doskonale wie, że przelicytowała i wpędziła nie tylko siebie w potężne kłopoty.

Z klasycznej sytuacji chciałabym, ale się boję, pani Andżela wyszła też bardzo klasycznie. Od czego ma się pachołka? Donald najpierw dostał ochłap w postaci artykułu w ojczystej prasie, który oczywiście należy czytać jako błogosławieństwo Merkel, a zaraz potem został przesunięty na front walki z „uchodźcami”. Gdzie panu się nie chce, tam sługę pośle. Merkel zrobiła sobie z Donalda megafon, wgrała mu przekaz, którego sama nie jest w stanie odtworzyć i nakazała wykonać zadanie. Pomijając taśmy wszelakie, od Smoleńska po „Sowę”, pani kanclerz wystarczy, że sam materiał genetyczny podwładnego. Tusk wchodzi w zadek Niemcom, dla czystej przyjemności, nie ze strachu czy konieczności. Zupełnie odwrotnie Donald zachowuje się w przypadku Polski, której szczerze nienawidzi i którą gardzi. Między innymi ta postawa nakazuje zadąć pytanie, czy poświęcanie czasu pachołkowi nie jest grzech śmiertelnym. Z pewnością jest i grzechem i byłoby upokorzeniem, ale tutaj nie o Donalda chodzi, którego los przede wszystkim leży w rękach PiS nie Andżeli z NRD. Druga kadencja? Rozważyłbym taką ewentualność, ale pod bardzo rygorystycznymi warunkami. Po pierwsze PiS powinien pachołka odbić i przestawiać go według własnego uznania. Innymi słowy, niemiecki wyrobnik pod groźbami rozmaitymi ma zacząć pracować dla Polski.

Form nacisku jest sporo, a najsilniejsza to prokurator Zbigniew Ziobro. Po drugie kandydowanie na prezydenta Polski należy Tuskowi wybić z głowy zanim piśnie na ten temat choćby słowo. Wszystkie te i wiele, wiele innych rzeczy da się z Donaldem załatwić jednym posunięciem, które na pewno do niego dotrze. Będziesz Tusku grzeczny albo wylecisz ze stołka europejskiego i pójdziesz siedzieć. Pozostaje do rozstrzygnięcia ostatnia kwestia. Miliony Polaków zapytają co z rozliczeniem i wyrokiem dla niemiecko-ruskiego pachołka? A co ma być? Co przeszkadza ustalać z Tuskiem jedno, by w odpowiednim czasie zrobić z Tuskiem drugie? Podstawowa właściwość pachołka jest taka, że można go podrzucać w dowolne miejsca i kiedy się ma na to ochotę. Kto z pachołkiem będzie prowadził poważne rozmowy? Polityka nienawidzi sentymentów, dodatkowo mamy do czynienia z wyjątkowo odrażającą postacią, nawet jak na polityka. Wobec zaistniałej sytuacji wypada się zachować adekwatnie. Tresować, wykorzystać i na końcu Donalda wsadzić albo przynajmniej postawić przed wymiarem sprawiedliwości. Nadarza się dobra okazja, żeby wejść do gry i ugrać swoje, Tusk sam zaprasza i wręcz się prosi.

Kategoria publikacji: 
Ocena: 
6
Average: 6(6 votes)
Viewing all 2645 articles
Browse latest View live